Z Żórawna do Lasek

Jest jedną z osób najdłużej pracujących w Laskach. Oczywiście stażem jest daleko za panią Morawską, kilkoma nauczycielami, paroma siostrami zakonnymi i nielicznymi pracownikami fizycznymi. Andrzej Czartoryski przez blisko ćwierć wieku prowadził warsztaty szkolne. Ponad 600 absolwentów z prawie 3 tysięcy, którzy przewinęli się przez ten podwarszawski ośrodek dla dzieci niewidomych, było jego podopiecznymi. Dziś jest na emeryturze, kieruje jednak działem absolwentów. Zadaniem tego działu jest nie tylko pomoc w starcie życiowym, znalezieniu pierwszej pracy, mieszkania, ale również śledzenie dalszych losów wychowanków, pomoc w sytuacjach kryzysowych. - "Od ich przygotowania do życia w społeczeństwie - mówi pan Andrzej - zależy, by tych sytuacji kryzysowych było jak najmniej, a gdy się zdarzą, by nasi absolwenci potrafili je rozwiązywać. Wiele zależy od samych niewidomych -ich inwencji, energii życiowej, cech osobowości."

Jak to się stało, że w 1966 roku Andrzej Czartoryski trafił do Lasek? Długa to była droga, a zaczęła się przed 67 laty w Żórawnie, leżącym w widłach Świcy i Dniestru (obecna Ukraina). Na świat przyszedł w pięknym pałacu, jako jedno z ośmiorga dzieci rodziny Czartoryskich. Pałac był duży, a wokół niego rozległy, utrzymany w należytym porządku park.   "Dzieci były bardzo surowo wychowywane, w dużej dyscyplinie - wspomina pan Czartoryski. - O określonych porach dostawaliśmy posiłki, z talerza należało wszystko zjeść. Oczywiście żyliśmy inaczej niż nasi rówieśnicy. Wychowywaliśmy się komfortowo, pod okiem nianiek, guwernantek, nauczycielek. Dzieci przez cały czas przebywały pod nadzorem dorosłych."

Dzieciństwo zachowało się w postaci ulotnych wspomnień - ludzi, krajobrazów, architektury. Kiedy przyszła inna władza ,park wyrąbano. W pałacu mieści się dziś sanatorium dla dzieci chorych na gruźlicę oraz ofiar Czarnobyla. Budynek wymaga generalnego remontu, a na to potrzebne są pieniądze - ok. 100 tysięcy dolarów. Miejscowe władze łudziły się, że potomek rodu Czartoryskich wytrzęsie z rękawa tę sumkę, co okazało się jednak mrzonką.

W ciągu ostatnich trzech lat pan Andrzej kilkakrotnie odwiedzał swe rodzinne strony. Przed wojną w Żórawnie i okolicy mieszkali Żydzi, Polacy, a głównie Rusini i oni stanowili większość służby. - "I proszę sobie wyobrazić - mówi Andrzej Czartoryski - że pamiętają mnie tam do dziś. Miałem wzruszające spotkanie z szoferem moich rodziców, dziś 82-letnim starcem. W 1945 roku pod Berlinem stracił nogę i strasznie w tym Żórawnie bieduje. Starosta żydaczowski (teraz to się nazywa "gołowa rajona") urządził dla polskich gości piknik na świeżym powietrzu, mile wspominając moich rodziców."

Epoka Polski Odrodzonej, czasy szczęśliwego dzieciństwa skończyły się dla młodego Czartoryskiego we wrześniu 1939 roku. Rozpoczęła się tułaczka. Najpierw Lwów. Oblężenie niemieckie i 22 września wejście Sowietów. Pod przybranymi nazwiskami uciekają do Generalnej Gubernii, do majątku dziadków pod Jarosławiem. Okupację wraz z rodzeństwem i matką spędził w Żmigrodzie koło Jasła. Ojciec zginął tragicznie jeszcze przed wojną, w 1935 roku, w wypadku samochodowym. W 1944 roku Andrzej ma 15 lat, więc dokładnie pamięta ucieczkę ze Żmigrodu przed gestapo. Dalsze etapy to Iwonicz, Jarosław, Wieliczka, Kraków, Łazany i Wadowice. Tam na kilka lat zamieszkała jego matka z córką, a on w mieście rodzinnym papieża spędził rok. Przebywał w małym seminarium u karmelitów bosych, nie dlatego, że marzyła mu się zakonna sukienka, ale nie miał co ze sobą zrobić, a karmelici byli ponoć winni rodzicom jakieś pieniądze. Bodajże w 1947 roku zaczyna się już samodzielna wędrówka młodego Andrzeja po kraju. Zakopane, Sopot (kończył tam gimnazjum), Poznań (rozpoczęcie i nieukończenie studiów ogrodniczych). W 1951 roku ożenił się (ślub odbył się w Laskach) i na rok objął posadę w Oblęgorku , u Sienkiewiczów. Potem sam próbował sił w rolnictwie. Nie udał się ten eksperyment. Przewegetował  z powiększającą się rodziną cztery lata, gospodarstwo splajtowało, a pan Andrzej w 1957 roku podjął pierwszą etatową pracę w PRL. Najpierw w Polskim Radio, jako redaktor techniczny zajmujący się organizacją imprez kulturalnych, m.in. "Podwieczorków przy mikrofonie", a potem szefował firmie reklamowej. Nadszedł rok 1966 i jak wcześniej już wspomniałem, Andrzej Czartoryski puka do bram Lasek.

"Dlaczego do Lasek" - pytam. - "Z Laskami byłem luźno związany już wcześniej. Ksiądz Tadeusz Fedorowicz jest wujem mojej żony. Zetknąłem się wtedy z wielkimi nazwiskami Lasek: księdzem Antonim Marylskim, Zofią Morawską, Michałem Żółtowskim, Zygmuntem Serafinowiczem, no i Henrykiem Ruszczycem. Na początku byłem kimś w rodzaju asystenta Ruszczyca, a po kilku latach awansowałem na kierownika warsztatów szkolnych. Poza tym zajmowałem się też rozbudową ośrodka w Sobieszewie, nadzorem nad gospodarstwami rolnymi, inwestycjami itp."

Po latach przyznaje, że ogrom nieszczęścia, z którym zetknął się w laskowskim ośrodku, wywarł na nim przygnębiające wrażenie. Ale równie mocno utkwiły mu w pamięci postacie, osobowości tamtych Lasek. Zaimponowali mu ci ludzie. - "Zacząłem wtedy inaczej myśleć, stawałem się częścią Lasek. Oczywiście nie od razu, ten proces trwał 5-6 lat."

Płace w Laskach nigdy nie były najlepsze, ale za to praca pasjonująca. Przed laty profesje zdobywane przez niewidomą młodzież były trochę inne niż dziś: zabawkarstwo, galanteria drzewna, tapicerka, szczotkarstwo, ręczna i mechaniczna obróbka w metalu, dziewiarstwo, tkactwo, elektromechanika. Wiele zawodów się wykrusza, stają się zbędne, za to przybywają nowe jak elektronika, komputery, masaż.

Andrzej Czartoryski na pełnym etacie pracował do początku lat dziewięćdziesiątych. Kiedy zdrowie zaczęło szwankować, oddał szefostwo warsztatów swemu zastępcy, Bogdanowi Szewczykowi. W dziale absolwentów, oprócz pana Andrzeja, pracują trzy osoby: Krystyna Konieczna, Marek Szulc i siostra Tabita. O ty, że taki dział jest potrzebny, świadczą setki listów od wychowanków. Przeważnie piszą ci, którym się nie powiodło i nie wytrzymali ekonomicznej i rynkowej rewolucji w Polsce. Pracownicy działu pomagają w rozwiązywaniu spraw finansowych, udzielają pożyczek i zapomóg. W ciągu ostatnich pięciu lat przeznaczyli na nie sporo złotówek. Zresztą pomoc, to nie tylko pieniądze, to również duchowe wsparcie, a więc odwiedzanie absolwentów, a także przyjmowanie ich w Laskach, niekiedy z rodzinami, z dziećmi. Przyjeżdżają się wyżalić, poradzić, pochwalić, upewnić w podjęciu życiowej decyzji.

Po 30 latach pracy w Laskach Andrzej Czartoryski wie, że nie poszła ona na marne, że można dostrzec jej efekty, choćby w postaci korespondencji, świadczącej o pamięci, o szacunku dla ludzi Lasek.

 Z ośmiorga rodzeństwa pana Andrzeja żyją cztery siostry. Cesia, która przepracowała wiele lat w Laskach, teraz jest kierownikiem Domu dla Niewidomych na Saskiej Kępie w Warszawie. Najmłodsza siostra Barbara, dr biochemii, pracuje naukowo; kolejna - Anna, wychowała ośmioro dzieci i odpoczywa na emeryturze. Czwarta - Jadwiga, o bogatej przeszłości akowskiej (posiada Krzyż Walecznych), długi czas pracowała w ambasadzie Norwegii.

W latach 40. i 50. arystokracja Polska przeszła niezłą szkołę upokorzeń i moralnego niszczenia. Z Czartoryskimi nie było wtedy inaczej. - "Żyliśmy w bardzo kiepskich warunkach materialnych, wiele dróg zawodowych było przed nami zamkniętych - mówi pan Andrzej. - Te moje ciągłe zmiany miejsca zamieszkania, poszukiwania pracy wynikały nie z czego innego, jak konieczności znalezienia taniego dachu nad głową i utrzymania rodziny."

Jedyną rozrywką, która pozostała do dziś Andrzejowi Czartoryskiemu są polowania, niestety coraz rzadsze. Ostatnio przed świętami Bożego Narodzenia na terenie swojego koła łowieckiego na Podlasiu ustrzelił cztery zajączki. Przypuszczamy, że znalazły się one na świątecznym stole, mile łaskocząc podniebienia licznej rodziny Czartoryskich. A dorobił się pan Andrzej czwórki dzieci i dziesięciorga wnucząt!

                              Andrzej Szymański    

Pochodnia luty 1996