Biografia prasowa  

 

Anna  Bukowska   

       długoletni pracownik  Zarządu Głównego PZN  

Kierowniczka Działu Wychowania i Oświaty  

 

   

       Zawsze pociągała mnie praca z ludźmi

Anna Wojciechowska - Sobczyk

Anna Bukowska to osoba dobrze znana niewidomym recytatorom, piosenkarzom, muzykom. Przez 30 lat pracowała bowiem w Zarządzie głównym PZN, cały czas zajmując się sprawami kulturalno - oświatowymi. Do niej należała między innymi organizacja pracy terenowych świetlic PZN, kolonii, obozów, festiwali, warsztatów artystycznych i konkursów.  

- W jaki sposób trafiła Pani do pracy w Zarządzie Głównym?  

- Zadecydował o tym przypadek - mówi Anna Bukowska. - Szukałam pracy, ktoś mnie skierował do tej instytucji. Kiedy miałam osiemnaście lat - dodaje - bardzo ciężko chorowałam. W szpitalu poznałam niewidomą dziewczynę, która nauczyła mnie brajla. Korespondowałam z nią przez dłuższy czas. Myślę, że to właśnie zadecydowało, że kiedy podjęłam pracę w Zarządzie Głównym, wciągnęłam się i zostałam…

- … na trzydzieści lat. Co Panią tu zatrzymało na tak długo i sprawiło, że swoje życie zawodowe związała Pani ze środowiskiem niewidomych?  

- Pracę zawodową rozpoczęłam w innej instytucji, w księgowości. Kiedy po trzech latach zaproponowano mi stanowisko kierownika sekcji, zwinęłam manatki i zmieniłam pracę. Nie czułam się dobrze wśród papierków w księgowości. Zawsze pociągała mnie praca z ludźmi. Właśnie takie zajęcie znalazłam w Zarządzie Głównym PZN - z ludźmi, na ich rzecz, zwłaszcza w terenie. Bo tam obywały się wszystkie imprezy.  

- Czy jest Pani zadowolona z wyboru miejsca zatrudnienia, z tego, co pani robiła i osiągnęła?  Czy próbowała Pani patrzeć na te sprawy z perspektywy lat spędzonych w PZN?  

- Czyniłam to bardzo często. Gdyby to, co robiłam, nie sprawiało mi satysfakcji, nie pracowałabym tutaj tak długo - mówi Anna Bukowska. - Moje pozytywne doznania wynikały z tego, że o takiej pracy właśnie marzyłam. Zadowolenie uczestników z udziału w każdej imprezie dawało mi wielką satysfakcję.  

- Nie był to więc czas zmarnowany?

- Z pewnością nie - pada zdecydowana odpowiedź.  

- Pracowała Pani w PZN w czasie, gdy działali tu tacy ludzie, jak: Włodzimierz Dolański, Leon Wrzosek. Jaka była atmosfera tamtych pierwszych lat pracy?

       - PZN nie był wtedy tą organizacją, co teraz. Przede wszystkim zrzeszał mniej członków, a więc i zadań do wykonania też było nie tak wiele, jak dziś. Zarząd Główny nie zatrudniał tylu pracowników, co obecnie. Może dlatego, że było nas znacznie mniej, byliśmy bardziej zżyci, czuliśmy się jak w rodzinie. W tej chwili koleżeńska współpraca istnieje wewnątrz działów, które są dosyć liczne. Ale praca zawsze była pracą. Zmieniały się tylko jej warunki i zadania.  

- Mówiła Pani przed chwilą, że PZN dzisiaj znacznie różni się od tego sprzed lat. Co zadecydowało o tej różnicy? Czy tylko liczba członków, czy może inne czynniki?

- Sądzę, że przede wszystkim liczebność Związku. Od niej bowiem zależą wszystkie inne uwarunkowania pracy. Zmieniły się i rozszerzyły zadania PZN. Obecnie więcej uwagi poświęca się sprawom rehabilitacji oraz działalności kulturalno - oświatowej, czego dowodem są różne imprezy o zasięgu ogólnokrajowym. Wtedy przeważały sprawy socjalne, i dziś zresztą niebagatelne, chociaż innego rodzaju. Nieżyjący już  pracownicy PZN wspominali takie zjazdy okręgowe, na które ludzie przychodzili dosłownie w bieliźnie, bo nie mieli ubrań. Tamte czasy z dzisiejszymi są nieporównywalne.  

- Pracowała Pani wśród niewidomych trzydzieści lat. Co się Pani w tym środowisku szczególnie podobało, a co ocenia Pani negatywnie?  

- Już kiedyś ktoś zadał mi to pytanie - mówi Anna Bukowska. - Odpowiem tak samo, jak wtedy - W każdej instytucji są lepsze i gorsze czasy i ludzie, których się lubi lub nie. Tak również jest i tutaj. Nie mogę powiedzieć, że coś mi się szczególnie nie podoba. Raz było lepiej, raz gorzej. Wszystkie starania zmierzały do jednego celu - rozwoju PZN. Myślę, że wspólnym wysiłkiem wielu pracowników Związku ten cel został osiągnięty.  

- Organizowała pani wiele konkursów muzycznych i recytatorskich, ma więc Pani najlepsze porównanie. Kiedy zainteresowanie nimi i poziom artystyczny były większe - dawniej czy teraz?

- Myślę, że są takie okresy, kiedy niewidomi przejawiają żywsze zainteresowanie naszymi imprezami i wtedy mówimy, że poziom wzrasta. Są też i takie, gdy zainteresowanie maleje. Jedni wycofali się z ruchu artystycznego z racji podeszłego wieku. Na ich miejsce przychodzą młodzi potrzeba jednak trochę czasu, zanim bardziej dojrzeją artystycznie. Ale powiedziałabym, że ogólnie poziom imprez znacznie wzrósł. Jeśli chodzi na przykład o recytacje, kiedyś nasza praca ograniczała się do organizowania ogólnopolskich konkursów. Niewidomi z całej Polski prezentowali na nich program ogólny. Dobór repertuaru budził wiele zastrzeżeń, sposób wykonania również. Dziś, dzięki temu, że odbywają się warsztaty poetyckie i działają poradnie niewidomych  recytatorów (w Gdańsku i Bielsku - Białej), poziom artystyczny znacznie wzrósł. Nasze imprezy recytatorskie budzą coraz większe zainteresowanie wśród niewidomych.  

Chciałabym w tym miejscu dodać - kontynuuje Anna Bukowska - że są niewidomi, którzy mają brązowe, srebrne i złote odznaki recytatora, zdobyte w imprezach organizowanych przez Ministerstwo Kultury i Sztuki. To też jest dopingiem do dalszej pracy.  

W ostatnich latach PZN przydzielił swoim terenowym jednostkom wiele cząstkowych etatów, które umożliwiają zaangażowanie fachowych instruktorów muzycznych czy recytatorskich. Wszystko to przyczynia się do podnoszenia poziomu artystycznego niewidomych wykonawców.  

- Podczas tylu organizowanych przez Panią imprez artystycznych na pewno nie zabrakło zabawnych, anegdotycznych już wydarzeń. Proszę nam przynajmniej o jednym z nich opowiedzieć.  

- Tak, było ich wiele. Na ogół pamięta się je bezpośrednio po imprezie, bo potem przychodzi następna, niosąc ze sobą nowe historie. O jednej z nich opowiem. Działo się to w Kielcach podczas przeglądu zespołów muzycznych, który odbywał się w filharmonii. Sala, jak sala, odpowiednie zaplecze. Wszystkim zespołom prezentującym swe programy na estradzie udostępniono jeden kontrabas. W pewnym momencie, gdy miał zagrać zespół korzystający z tego instrumentu, nastąpiła ogólna konsternacja - kontrabas gdzieś znikł. A rano jeszcze był. Poszukiwania w pomieszczeniach filharmonii nie przyniosły rezultatu. W końcu okazało się, że jeden z instruktorów wyniósł kontrabas do hotelu na próbę swojego zespołu. Ani dozorca, ani nikt z uczestników, tego nie zauważył, a przecież kontrabas to nie igła…

- PZN dysponuje dziś dość dużą liczbą świetlic. Czy Pani zdaniem są one dostatecznie wykorzystywane, czy też podbudowują tylko statystykę Związku?

       - Na pewno świetlice są w pełni wykorzystywane tam, gdzie ludzie mają mniejsze możliwości korzystania z dóbr kulturalnych, takich, jak: kino, teatr, koncert. I jeszcze tam, gdzie korzystają z nich w większości ludzie starsi. I właśnie działalność świetlicowa wypełnia pustkę, powstałą po odejściu od czynnej pracy zawodowej. Ostatnio na rozwój tego typu placówek kulturalno - oświatowych szczególnie duży nacisk kładzie Ministerstwo Kultury i Sztuki. Przekazaliśmy tej instytucji dokładne adresy PZN - owskich świetlic, które, poprzez domy kultury i wydziały kultury rad narodowych, mają być objęte fachowym patronatem. Mam tu na myśli porady metodyczno - instruktażowe, co powinno ożywić działalność świetlic, prowadzonych przez PZN.  

- Od kilku miesięcy jest Pani na emeryturze. Czy rozstanie z pracą zawodową przyszło Pani trudno, czy też był to moment od dawna oczekiwany?

- Emeryturę planowałam już od dwóch lat, a od roku o niej mówiłam, czyli psychicznie byłam do tego momentu przygotowana. Nie mogę powiedzieć, że przyszło mi to z wielkim trudem, nie. Mam dowody, że ludzie nie chcą ze mną zerwać kontaktu - piszą, telefonują.  

- Czym Pani będzie się teraz zajmować? Realizacją od dawna odkładanych planów?  

- Na to pytanie nie umiem jeszcze odpowiedzieć. Na razie odpoczywam, zajmuję się pracą na działce. I wszystkimi tymi sprawami, które odkładałam na rzecz działalności zawodowej, bo częste wyjazdy w teren ograniczały mój udział w zajęciach domowych.  

- Po Pani do pracy w Zarządzie Głównym przyjdą nowi ludzie. Co chciałaby im Pani przekazać ? Jakimi cechami powinni się odznaczać, by to, co robią, przyniosło pożytek tym, na których rzecz pracują - niewidomym?

- To trudne pytanie. Co roku Związek układa plany działania, które trzeba realizować. Na te zagadnienia należy zwrócić szczególną uwagę. Ale w tej działalności - myślę tu o kulturalno - oświatowej i rehabilitacyjnej - bardzo istotną rzeczą jest podejście do ludzi, dla których się pracuje. Jeśli ktoś nie ma serca do tego, co robi, nie wykona tych zadań w sposób prawidłowy.  

- Czyli najważniejsze jest zaangażowanie i serce… A wiedza, predyspozycje organizacyjne?  

- To oczywiście też jest bardzo istotne. Ale zmysł organizacyjny rozwija się w miarę działania, natomiast zaangażowanie i serce, które wkłada się w wykonywaną pracę, zależy tylko od predyspozycji psychicznych człowieka. Wiadomości, umiejętności organizacyjne są niezbędne, bo takie się teraz stawia wymagania nowym pracownikom Zarządu Głównego. Należy jeszcze dążyć do tego, aby wiedza teoretyczna znalazła odbicie w praktyce.  

- Dziękuję za rozmowę.  

       Pochodnia Czerwiec 1985