aaa 11.

 

 

Bliska sercu rocznica

       Józef Buczkowski

 

Wrzesień! Z tym miesiącem kojarzy nam się wiele wspomnień. 1 września rozpoczyna się rok szkolny. Ulice miast i drogi wiejskie rozbrzmiewają radosnym gwarem dzieci i młodzieży - spieszących na pierwszy dzwonek szkolny.  

Pierwszy września to smutna rocznica: początek II wojny światowej, która przyniosła nam koszmar okupacji hitlerowskiej i wielką tragedię naszemu narodowi. Wszystkie szkoły wraz z wyposażeniem zostały zniszczone lub zamknięte. Kraj nasz poniósł olbrzymie straty. Nie ominęły one również środowiska niewidomych. Tylko częściowo ocalał zakład w Laskach dwa główne budynki szkolne: dwu - i trzypiętrowy zostały we wrześniu 1939 roku całkowicie zniszczone. Całkowitemu zniszczeniu uległy też wszystkie biblioteki szkolne i biblioteka podręczników w Laskach oraz duża biblioteka brajlowska z nowoczesną drukarnią na Pradze, będąca pod opieką „Latarni” - stowarzyszenia opiekującego się ociemniałymi żołnierzami.  

Niewidomi aż do roku 1948 byli pozbawieni dostępu do książki i prasy brajlowskiej. Przed 30 laty we wrześniu ukazał się pierwszy numer „Pochodni”, zaspokajając wielki głód drukowanego słowa wśród niewidomych. Nic więc dziwnego, że z tym miesiącem łączą nas też i miłe wspomnienia.  

Sięgnijmy teraz do faktów już historycznych i osobistych wspomnień.  

Włodzimierz Dolański studiował w latach dwudziestych w paryskiej Sorbonie. Z Francji przywiózł komplet urządzeń do brajlowskiego drukowania tzw. systemem stereotypii. Urządzenie to składało się z dużej tabliczki do ręcznego pisania brajlem i małej prasy biurowej. Tekst pisało się ręcznie na woskowym papierze. Przed wyjęciem z tabliczki zapisanego papieru wszystkie wgłębienia były wypełniane gipsową papką. Po jej wyschnięciu woskowy papier stawał się sztywną matrycą, którą wkładało się pod prasę, przykrywając ją namoczonym w roztworze krochmalu sztywnym papierem brajlowskim. Czynność nakładania na matrycę mokrego papieru trzeba było wykonywać ostrożnie, ponieważ przy zdejmowaniu namoczony papier łatwo zamazywał druk przy najmniejszej niezręczności. Po odciśnięciu papieru pod prasą, mokry arkusz ostrożnie zawieszało się na sznurku do wyschnięcia. W ten sposób Zakład dla Niewidomych w Laskach „drukował” podręczniki szkolne dla siebie i innych szkół w Polsce. Drukowanie systemem stereotypii zajmowało dużo czasu.  

W 1927 dr Włodzimierz Dolański zaczął wydawać z pomocą rodziny „Pochodnię” własnym sumptem. Po roku, z powodu trudności finansowych, musiał zrezygnować z dalszego wydawania pisma. W kilka lat później niewidomym w Polsce przyszła z pomocą fundacja American Braille Press z siedzibą w Paryżu, która przekazała stowarzyszeniu „Latarnia” w Warszawie nowoczesną maszynę do druku dwustronnego. „Latarnia” zaczęła wydawać miesięcznik pt. „Braille zbiór”. W latach wojny dorobek „Latarni” został zniszczony.  

W tej sytuacji jedną z najważniejszych potrzeb po wyzwoleniu było wznowienie wydawania miesięcznika dla niewidomych. Szukając w Zakładach Opieki Społecznej w Gdański - Wrzeszczu pomocy dla szkoły, którą zorganizowałem w Łodzi w styczniu 1946 roku, znaleźliśmy starą maszynę drukarską, tzw. pedałówkę o nacisku nożnym i dużą prasę. Urządzenia te Ministerstwo Pracy i Opieki Społecznej przekazało Zarządowi Głównemu Pracowników Niewidomych RP. Dr Włodzimierz Dolański zdobył fundusze na działalność Zarządu Głównego ZPN jako jego przewodniczący. Mniej więcej w tym samym czasie (1947 rok) zaczął wydawać czasopismo dla widzących pt. „Przyjaciel Niewidomych”. Po uzyskaniu środków finansowych z tego wydawnictwa, zwrócił się do Ministerstwa z prośbą o uruchomienie drukarni brajlowskiej i całej działalności wydawniczej w zakładzie w Gdańsku - Wrzeszczu, a także o przydzielenie mieszkania dla redaktora i kierownika drukarni. Pierwszym redaktorem był Wacław Kotowicz, a kierownikiem drukarni młody absolwent szkoły średniej w Łodzi - Tadeusz Józefowicz.   

Pierwszy numer „Pochodni” ukazał się we wrześniu 1948 roku i był przyjęty z ogromną radością. Początkowo czasopismo było drukowane dwustronnie, ale co drugi rządek. Ułatwiało to czytanie wszystkim uczącym się brajla. Tak więc „Pochodnia” stała się pierwszym po wojnie podręcznikiem do nauki czytania.  

W latach 1947 - 1949 pracowałem w Państwowym Zakładzie Szkolenia Ociemniałych Inwalidów Wojennych w Głuchowie - Jarogniewicach na stanowisku kierownika szkolenia i wychowania. W Jarogniewicach uczyłem również brajla. Pierwszy numer „Pochodni” wręczałem kursantom. Czytanie zaczęliśmy z wielkim wzruszeniem od artykułu dr. Włodzimierza Dolańskiego, który wprowadzał problematykę naszego środowiska. Przypomnijmy, że zakład w Głuchowie - Jarogniewicach został zlikwidowany w roku 1949.

W październiku tegoż roku Ministerstwo Pracy i Opieki Społecznej zaproponowało mi przeniesienie do nowo utworzonego Zakładu Szkolenia Zawodowego Niewidomych w Gdańsku - Wrzeszczu. W grudniu 1949 r. Wacław Kotowicz zrezygnował ze stanowiska redaktora. Wtedy to dr Dolański zwrócił się do mnie z propozycją przyjęcia funkcji redaktorskiej. Nie chcąc rezygnować z pracy nauczycielskiej, zgodziłem się jedynie na objęcie stanowiska przewodniczącego kolegium redakcyjnego, do którego weszli: kierownik drukarni - Tadeusz Józefowicz i ociemniały rotmistrz - Wacław Perkowski (od 1950 roku drugim korektorem drukarni został Stanisław Makowski).

Już na pierwszym posiedzeniu kolegium redakcyjnego wprowadziliśmy pewne zmiany w układzie numeru. Między innymi dla ułatwienia pracy świetlicom związkowym zaczęliśmy zamieszczać z kwartalnym wyprzedzeniem kalendarzyk historyczny. Wprowadziliśmy również dział dla kobiet, który w kilka lat później przekształcił się w kwartalnik: „Niewidoma Kobieta”, a następnie w „Głos Kobiety”. Zaczęliśmy również wydawać pozycje literackie, które stanowiły biblioteczkę „Pochodni”. Największym według mnie osiągnięciem kolegium redakcyjnego i drukarni było zapoczątkowanie wydawania od 1 maja 1950 roku dwutygodnika dla dzieci „Światełko”. Spieszyliśmy się z rozpoczęciem jego wydawania, bo już wiedzieliśmy, że zakład będzie przeniesiony do Wrocławia, a drukarnia do Warszawy. W artykule redakcyjnym, zatytułowanym „Witamy!” - tak pisaliśmy: „Światełko” dostało się do rąk Waszych tylko dzięki temu, że  pracownicy drukarni i redakcji postanowili dla uczczenia Święta Pracy rozpocząć wydawanie dla Was pisemka”.  

Od trzydziestu lat jestem stałym czytelnikiem „Pochodni” i z satysfakcją stwierdzam jej stały rozwój i wzrost wartości informacyjnej oraz wychowawczej. Coraz częściej na łamach czasopisma toczy się dyskusja nad sprawami ważnymi dla naszego środowiska.  

Kończąc tych kilka refleksji chciałbym zaproponować redakcji, aby więcej niż dotychczas poświęciła miejsca w „Pochodni” ludziom, którzy tworzyli historię niewidomych w Polsce i kształtowali ich sytuację dzisiejszą. Nie wolno nam o nich zapomnieć.

       Pochodnia Wrzesień 1978  

 

aaa 12  

 Historia spleciona z teraźniejszością  

     W bieżącym roku obchodzimy 45_lecie zjednoczenia ruchu niewidomych w Polsce. Głównym architektem tego zjednoczenia obok Włodzimierza Dolańskiego, był wybitny działacz społeczny, pedagog, długoletni dyrektor Ośrodka Rehabilitacji i Szkolenia w Bydgoszczy - Józef Buczkowski. W ubiegłym roku minęła osiemdziesiąta rocznica jego urodzin, a na marzec bieżącego roku przypada dziesiąta rocznica śmierci. Te wszystkie okoliczności skłoniły redakcję do zamieszczenia w "Pochodni" fragmentu pracy konkursowej z roku 1976. Józef Buczkowski opisuje w niej swe zmagania o zorganizowanie szkoły dla niewidomych w Łodzi w pierwszych latach po wojnie, niełatwe kontakty z różnymi ludźmi, którzy w tym okresie mieli decydujący wpływ na bieg wydarzeń, a wreszcie swoją walkę o utrzymanie i umocnienie ośrodka rehabilitacji w Bydgoszczy jako placówki dla niewidomych. Dodajmy, iż w latach 1959_#1972 Józef Buczkowski był jego dyrektorem. Głównie dzięki jego staraniom i szlachetnemu uporowi dla ośrodka wybudowany został piękny, nowoczesny gmach, stwarzający niewidomym rozliczne możliwości działalności kulturalnej, kształcenia się i organizowania rozmaitych imprez. Od kilku miesięcy ośrodek rehabilitacji nosi imię Józefa Buczkowskiego. Wspomniana praca konkursowa ma kilkadziesiąt stron maszynopisu, ale zamieszczamy w czasopiśmie tylko niewielki jej fragment, dotyczący głównie obrony bydgoskiego ośrodka przed zakusami ówczesnego Związku Spółdzielni Inwalidów, który dążył do zlikwidowania tej placówki. Cała natomiast praca znajduje się w redakcji "Pochodni." Latem 1959 roku ówczesny prezes Związku Spółdzielni Niewidomych Stanisław Łuka i inspektor szkolenia Irena Schmidt zwrócili się do mnie z propozycją, abym przyjął stanowisko dyrektora ośrodka. Ponieważ placówce tej groziła likwidacja ze strony Związku Spółdzielni Inwalidów, więc dla dobra sprawy zgodziłem się objąć to trudne i odpowiedzialne stanowisko. Aby nie być gołosłownym, podam kilka przykładów o zamiarach zlikwidowania ośrodka. Przypuszczam, że główną przyczyną niechęci Związku Spółdzielni Inwalidów do Związku Spółdzielni Niewidomych był fakt, że w latach pięćdziesiątych nastąpił dynamiczny rozwój spółdzielczości niewidomych, spowodowany przez wielu wybitnych działaczy. Nasze spółdzielnie w 1957 stanowiły poważny potencjał gospodarczy, więc prezes ZSI  H. Zakrzewski na zjeździe organizacyjnym ZSN w marcu 1957 r. gorąco apelował do niewidomych delegatów o jedność w ruchu inwalidzkim i zapewniał, że będzie mocno popierał każdą twórczą inicjatywę niewidomych oraz pierwszeństwo w pomocy finansowej ZSI przy inwestycjach. Niektórzy pracownicy ZSI uważali, że to popieranie spółdzielni niewidomych odbywa się kosztem innych spółdzielni inwalidzkich, które dopiero pod wpływem działania niewidomych zaczęły dążyć do wprowadzania nowych inwestycji. Oprócz tego uważali, że niewidomi, po umocnieniu się gospodarczym, zaczną dążyć do usamodzielnienia się, tak aby sami mogli decydować o swojej działalności. Ten niepokój podzielał także prezes ZSI - Aleksander Futro, który nie mając żadnych zobowiązań wobec niewidomych, starał się przyhamowywać wszystko, co mogło wzmocnić potencjał gospodarczy i znaczenie ZSN. Pierwszy atak ZSI był wymierzony przeciw bydgoskiemu ośrodkowi. Jesienią 1960 roku przyjechała na kontrolę do ośrodka kilkuosobowa komisja Rady ZSI. Wśród jej członków był ociemniały inwalida bez obu rąk, który prywatnie poinformował, że mają polecenie po kontroli postawić wniosek o likwidacji ośrodka, więc radził, abyśmy dobrze się bronili. Nie znałem protokółu pokontrolnego, lecz jego treść tak oburzyła prezesa Futro, że polecił go przerobić. Nie wiem, czy komisja wykonała zalecenie prezesa, dość że odczytany mi w Z$s$i protokół był dla nas bardzo pochlebny. Z inicjatywy prezesa Futro w czerwcu 1961 przyjechała komisja Najwyższej Izby Kontroli, która przez 12 dni gruntownie kontrolowała pracę i działalność ośrodka. Końcowy wniosek pokontrolnego protokółu brzmiał, że placówka nasza jest społecznie bardzo potrzebna. Przed odjazdem członkowie komisji powiedzieli, że jechali do nas z wielką niechęcią, spodziewając się zastać nieporządek i spotkało ich miłe rozczarowanie. Dodatkowo wyjaśniam, że zaraz po objęciu stanowiska dyrektora poleciłem uporządkować dokumentację szkolną i księgową, sporządzając dokładną ich inwentaryzację, więc bez żadnych trudności dostarczałem komisji potrzebne dokumenty. Pozytywna ocena N$i$k nie zadowoliła jednak i nie uspokoiła prezesa Futro, który w dwa tygodnie później przysłał niespodziewanie na kontrolę swojego najbardziej zaufanego inspektora. Ten ponownie przez kilkanaście dni szczegółowo kontrolował ośrodek pod kątem, czy człowiek niewidomy może kierować taką placówką. Drobiazgowa kontrola pana inspektora nic nie wykazała ujemnego. Podam jeszcze inne przykłady nieżyczliwego ustosunkowania się władz ZSI do ZSN ośrodka. Związek Spółdzielni Niewidomych, chcąc przyjść z pomocą swym spółdzielniom, poprzez zaopatrzenie ich w odpowiednie narzędzia pracy i wykrojniki, polecił dyrekcji ośrodka zorganizowanie przy tej placówce centralnej narzędziowni. Zaczęła ona działać od stycznia 1960 roku, oddając spółdzielniom duże usługi, zaopatrując je w dobrej jakości noże szczotkarskie oraz wykonując kilkadziesiąt różnych wykrojników. Kierownikiem narzędziowni był inż. E. Hruszka, który wykazał wiele pomysłowości w dostosowaniu niektórych narzędzi do obsługi przez niewidomych. Narzędziownia wykonała dla spółdzielni w Gdyni urządzenia do produkcji sprężyn do łóżek metalowych, dla spółdzielni w Lublinie wykonała automat do cięcia drutu, który mógł być obsługiwany przez niewidomego bez jednej ręki i z okaleczoną drugą ręką. Wykonano też kilka automatycznych gilotyn do cięcia surowca szczotkarskiego. Dodatkowo narzędziownia wykonała drobne pomoce szkolne, takie jak ekierki i cyrkle z radełkiem. Inż. Hruszka miał szerokie plany rozbudowy narzędziowni, lecz ponieważ jej istnienie podnosiło prestiż niewidomych, nie podobało się to prezesowi Futro, który postanowił zlikwidować narzędziownię. Wykorzystał w tym celu zmianę na stanowisku prezesa ZSN w 1961 roku i dał polecenie zarządowi ZSN zlikwidowania narzędziowni z dniem 30 czerwca 1961 r. Z takim trudem zdobyte maszyny polecił przekazać spółdzielni niewidomych "Gryf" w Bydgoszczy, którą w ten sposób chciał zjednać dla siebie, aby przeszła z pionu Centralnego Związku Spółdzielni Pracy do pionu ZSI Do programu szkolnego wprowadziłem naukę pisania na maszynie czarnodrukowej dla zdolniejszych uczniów. Na lekcję kursanci chodzili do szkoły niewidomych przy ul. Krasińskiego. W latach sześćdziesiątych chciałem zorganizować klasę pisania na maszynie w ośrodku. W tym celu uzyskałem w Centrali Maszyn Biurowych w Warszawie przydział kilku maszyn do pisania, wprowadzając odpowiednie pozycje do preliminarza budżetowego. Przy zatwierdzaniu budżetu przez ZSI  preliminowana pozycja została skreślona, a uzyskany przeze mnie przydział władze ZSI przeznaczyły na potrzeby spółdzielczości inwalidzkiej. Praca pedagogiczna na stanowisku dyrektora ośrodka Z chwilą objęcia stanowiska dyrektora zacząłem reformować program szkolenia zawodowego oraz wyszukiwać nowe zawody dla niewidomych. Od stycznia 1960 r. uzyskałem etat psychologa i organizatora pracy. Zostały opracowane procesy technologiczne wszystkich prac i czynności zawodowych w ośrodku. Przy pomocy technika H. Dużyńskiego opracowano pierwsze w Polsce stanowisko robocze do montażu sznurów przełączeniowych i przeszkoliliśmy dwie grupy niewidomych dla spółdzielni lubelskiej. Wyniki szkolenia zawodowego na kursach krótkoterminowych pozwoliły stwierdzić, że niewidomi szybko przyuczają się do zawodu, ale nie są dobrze przygotowani do życia, nie są zrehabilitowani. Rehabilitacja ogólna wymaga dłuższego okresu szkolenia. Już w roku szkolnym 19608#61 został wprowadzony w ośrodku nowy, opracowany wspólnie z mgr Bronisławem Pruskim, kierownikiem pedagogicznym ośrodka, dziesięciomiesięczny kurs przygotowania niewidomych do pracy zawodowej i do życia. Przez 6 miesięcy każdy kursant zapoznawał się ze wszystkimi kierunkami szkolenia w ośrodku, a w ostatnich 3 miesiącach specjalizował się w jednym kierunku i kończył szkolenie dwutygodniową praktyką. Zdolni uczniowie mogli zdobyć więcej niż jeden zawód. Kilka osób ukończyło wszystkie 5 kierunków szkolenia. W ten sposób kursanci byli lepiej przygotowani do różnorodnych prac w spółdzielniach niewidomych. Majsterkowanie wchodziło w skład ogólnego programu rehabilitacji i było stale rozszerzane. Wprowadziłem wyrób siatek gospodarczych, dziewiarstwo ręczne na drutach, a później i maszynowe. Program obejmował także naukę tzw. czynności dnia codziennego: gotowania, prania, prasowania, czyszczenia, a nawet szycia na maszynie. Został opracowany program pielęgnacji niemowląt, który obejmował kobiety i mężczyzn, oraz rozszerzono program wychowania fizycznego. Oprócz gimnastyki porannej wprowadzono gimnastykę w połowie zajęć warsztatowych oraz ćwiczenia z orientacji przestrzennej, pływanie, biwaki. Na zakończenie szkolenia organizowano dla wszystkich spartakiadę. Oprócz zajęć w małych zespołach wprowadziłem obowiązkowy śpiew dla wszystkich, aby rozśpiewać ośrodek. Co kilka tygodni była wieczornica z herbatą i ciastkami (z urozmaiconym programem świetlicowym). Ciastka były własnego wypieku, ponieważ dostawałem bezpłatnie mąkę, tłuszcz i mleko w proszku. Niewidomi kursanci mogli także uczyć się tańca towarzyskiego. W 1961 r. zorganizowaliśmy kilkumiesięczny eksperymentalny kurs szkolenia dla niewidomych z amputacją jednej ręki.

Pochodnia, marzec 1991