„zawsze redaktor”
aaa 6. Pierwsze kolegium redakcyjne "Pochodni" Upłynęło sto miesięcy od ukazania się po wojnie pierwszego czasopisma dla niewidomych pod nazwą "Pochodnia". Nazwa została oparta na tradycyjnej nazwie miesięcznika, który był wydawany przed wojną przez dr. Włodzimierza Dolańskiego, który przy wydawaniu swojego pisma borykał się z ogromnymi trudnościami, będąc sam jednocześnie redaktorem, drukarzem i kolporterem, zdobywając przy tym środki finansowe na prowadzenie swojej akcji oświatowej wśród niewidomych, ponieważ władze państwowe nie zajmowały się tą sprawą, zostawiając ją działalności filantropijnej czy akcji charytatywnej ludzi możnych. Brak stałej pomocy finansowej zmusił dr. Dolańskiego do przerwania swojej działalności - szerzenia oświaty wśród niewidomych. W roku 1948 naczelnym redaktorem "Pochodni" został Wacław Kotowicz, bardzo zdolny w pracy redakcyjnej, ale posiadając silnie odrębną indywidualność, miał dużo trudności w pracy kolektywnej. Pierwszy numer "Pochodni", pisany dwustronnie, ale z opuszczanymi rządkami, przyjęliśmy w Państwowym Zakładzie Szkolenia Ociemniałych Inwalidów Wojennych w Jarogniewicach - Głuchowie z dużą radością. Nareszcie głód słowa drukowanego dla niewidomych po wojnie został zaspokojony. Niewidomi w Jarogniewicach - Głuchowie zaraz wysłali dwadzieścia kilka listów z życzeniami dla Redakcji. W swoich pracach redakcyjnych redaktor Kotowicz napotykał na różne trudności - nie miał lektorki, czytał przy pomocy silnie powiększających szkieł zegarmistrzowskich, nie miał prawie żadnego materiału korespondencyjnego - artykuły własne i nadsyłane nie były opłacane, nie było więc bodźca materialnego, mało wyjeżdżał w teren. Inną trudnością w pracy redakcyjnej było oddalenie drukarni i wydawnictwa od Zarządu Głównego, który nie był w stanie dostarczyć materiałów o swojej działalności, ponieważ personel biurowy składał się tylko z jednej sekretarki, a obsługa oddziałów była bardzo pracochłonna. Najtrudniejsze było położenie redaktora Kotowicza, gdy usiłował wyrazić swoje oburzenie i piętnował pewne wybryki niewidomych z zakładu we Wrzeszczu, gdzie mieściło się biuro wydawnicze, drukarnia, jak również mieszkanie redaktora. Redaktor spotkał się z groźną i solidarną postawą mieszkańców zakładu, którym nie podobało się wytykanie ich błędów. W takich warunkach trudno było zachować postawę obiektywną i było to jedną z przyczyn, które skłoniły redaktora Kotowicza do rezygnacji w styczniu 1950 roku. Powstał bardzo poważny kłopot: wydawnictwo nie może ucierpieć, miesięcznik musi się ukazywać, a nie było człowieka na miejscu, który sam mógłby dalej prowadzić pracę. W tym czasie pracowałem już we Wrzeszczu, ale związany pracą zawodową w Zakładzie Szkoleniowym, który zaczął się tam organizować, sam podjąć się tej pracy nie chciałem, wysunąłem więc wniosek powołania komitetu redakcyjnego, na którego czele stanąłem. Oprócz mnie w jego skład wszedł Tadeusz Józefowicz - kierownik drukarni i Wacław Perkowski - korektor. Nastąpił podział pracy. Dla ułatwienia nam działalności została zaangażowana sekretarka. Utrzymaliśmy zapoczątkowany przez poprzedniego redaktora "Dział popularno - naukowy", a wstępne artykuły polityczne opracowywaliśmy sami, dostosowując je do spraw i potrzeb niewidomych. Jako niewidomi zdawaliśmy sobie z tego sprawę, że przechowywanie w domu prenumeratora większej ilości numerów "Pochodni" jest kłopotliwe, tymczasem mógłby znaleźć się ktoś, kto chciałby przechować na dłużej jakąś ładną nowelkę, z tych, które zawsze zamieszczaliśmy w dziale literackim, mimo, że objętościowo "Pochodnia" była o wiele mniejsza, gdyż miała mieścić się w granicach sześćdziesięciu stron. Ktoś mógłby również pragnąć przechowywać pewne materiały świetlicowe, które postanowiliśmy zamieszczać w "Pochodni", aby ożywić pracę wychowawczo - oświatową w naszych świetlicach. Dlatego też postanowiliśmy wydawać te działy w oddzielnych dodatkach, dając im ogólny tytuł: "Biblioteczka Pochodni". Wydaliśmy dwa dodatki literackie i dwa świetlicowe. Ta forma wydawnicza została później zaniechana, ponieważ nowy komitet redakcyjny nie orientował się w potrzebach i życiu niewidomych, zwłaszcza, że było to połączone z pewnymi trudnościami przy wyborze materiałów do dodatków, aby były wartościowe i zasługiwały na przechowywanie. Pierwszy komitet redakcyjny pracował zaledwie pół roku i mimo bardzo małej liczby pracowników zdobył się na to, aby w czynie pierwszomajowym opracować i wydać nowe czasopismo dla dzieci szkolnych "Światełko". Ambicją naszą było, aby nie ograniczać się tylko do mechanicznego przedruku czasopism dziecięcych dla widzących, ale wypełniać je treścią, dostosowaną do potrzeb niewidomych czytelników, opracowując dla nich czytanki, bajeczki i wiersze. Szkoda, że późniejsi redaktorzy poszli po linii najmniejszego oporu i przestali dbać o to, aby pisemko nie tylko z brajlowskiego druku było dostosowane dla dzieci niewidomych. Cała praca wydawnicza była oparta tylko na jednej nożnej maszynie drukarskiej - pedałówce. Parę miesięcy tej pracy, którą polubiłem, dało mi wiele zadowolenia. Trzeba było jednak z tą pracą się rozstać. W czerwcu 1950 roku zakład we Wrzeszczu został zlikwidowany i przeniesiony do Wrocławia. Losy drukarni i "Pochodni" ważyły się kolejny raz. Nie chcąc, aby tak ważna placówka oddalała się od Zarządu Głównego, wysunąłem projekt kuratorowi Zarządu Głównego - majorowi Leonowi Wrzoskowi, aby czynił starania przeniesienia drukarni i całego wydawnictwa do Warszawy, gdyż tylko w bezpośrednim zasięgu Zarządu Głównego są szanse dla jej pełnego rozwoju. Major Wrzosek przyznał mi rację i mimo dużych trudności przeniósł drukarnię do Warszawy. Oceniając pracę pierwszego kierownika drukarni - Tadeusza Józefowicza pragnę podkreślić, że była ona pełna poświęcenia, gdyż żył tylko "swoją drukarnią". W bardzo trudnych warunkach sporządzał rysunki. Wszystkie dodatkowe prace wykonywał w ramach swojego miesięcznego zarobku. Bardzo często sam wytłaczał matryce, przeprowadzał korektę, tłoczył prasą arkusze i zszywał książki; nie unikał żadnej pracy, aby wysłać jak najwięcej drukowanego słowa dla niewidomych. Nieliczny zespół drukarski pracował w bardzo trudnych warunkach, lecz mimo to wyniki były znaczne - drukowano dwa czasopisma, książki i podręczniki. Osiągnięto takie wyniki tylko dzięki bardzo ofiarnej pracy wszystkich pracowników, którzy często pozostawali po godzinach bezinteresownie, aby na czas wysłać "Pochodnię" czy podręczniki. Pochodnia, grudzień 1956
|