Zamknąć karę historii           

Na ostatnim krajowym zjeździe delegatów wybrano do władz Związku wielu nowych ludzi. Aby przybliżyć czytelnikom ich sylwetki, dotychczasowe dokonania i program działania na najbliższe cztery lata, rozpoczynamy cykl rozmów z nimi.  

   

Nowo wybranym wiceprzewodniczącym Zarządu Głównego PZN jest członek prezydium pan Zenon Bryja. Po raz pierwszy pełni tak wysoką funkcję w najwyższych władzach i, jak sam przyznaje, jest to dla niego duże wyzwanie.  

- Jak trafił Pan do Związku? - pytam mojego rozmówcę.  

- Do grona niewidomych dołączyłem wówczas, kiedy moje kłopoty ze wzrokiem, spowodowane wrodzoną postępującą zaćmą, zaczęły się na dobre. Ponieważ nie pomagały kolejne zabiegi, przyszedł wreszcie taki dzień, kiedy usłyszałem słowa, które brzmią mi w uszach do dziś: - Nie może pan dalej pracować. Dla 28-letniego mężczyzny wiadomość o zakończeniu zawodowej kariery była szokująca. Jednak szybko się otrząsnąłem, gdyż nie znoszę w swoim życiu pustki. Wkrótce też dowiedziałem się od mojej okulistki o istnieniu organizacji niewidomych. Ale tu również przyszły wątpliwości: - Przecież tam są ludzie, którzy nic nie widzą, a ze mną nie jest jeszcze tak źle. Nie mogłem przełamać psychicznej bariery, by utożsamić się z tym środowiskiem. Zwyciężyła ciekawość, ale zanim przekroczyłem progi Koła PZN w Kościerzynie, przymierzałem się do tego trzy razy.  

 Jego przewodniczący, pan Jerzy Engler, od razu wciągnął mnie do pracy społecznej, którą wcześniej dobrze już poznałem, ale na innym gruncie. Wkrótce zaufali mi też niewidomi, powierzając funkcję sekretarza zarządu koła, a po dwóch kadencjach - przewodniczącego. Przez jedną kadencję byłem również wiceprzewodniczącym zarządu ówczesnego okręgu gdańskiego.  

- Co było wcześniej, zanim zasilił Pan szeregi Związku?  

- Pochodzę ze wsi Mały Klincz niedaleko Kościerzyny. Tam się urodziłem, tam pracowałem i tam mieszkałem do 1998 roku. Mimo słabszego wzroku uczyłem się w szkołach ogólnodostępnych. Ukończyłem technikum ekonomiczne i podjąłem pracę magazyniera w zakładach drobiarskich w mojej rodzinnej wsi. Wkrótce  dostałem też mieszkanie. Można więc powiedzieć, iż rozpoczął się w moim życiu okres stabilizacji.  

   Zawsze interesowałem się sportem, zwłaszcza piłką nożną. W mojej pegeerowskiej wsi było dużo młodzieży, która nie wiedziała, jak zapełnić wolny czas. Temu marazmowi sprzyjał też brak jakichkolwiek rozrywek. Wspólnie więc postanowiliśmy zmienić ten stan rzeczy. Założyliśmy klub LZS, którego zostałem sekretarzem, i ostro  wzięliśmy się do pracy. Wybudowaliśmy dwa boiska - piłkarskie i do gry w siatkówkę.  Zaadaptowaliśmy pomieszczenie na klubową świetlicę i zaczęły się regularne treningi. To były dobre czasy, a nasz ruch tak się rozwinął i upowszechnił, iż całe rodziny  grały latem w siatkówkę. Powstała drużyna piłkarska, grupa turystyczna, a wraz z nimi skończyły się bezczynność i nuda. Nasz klub stawiano za wzór innym, a jego prezes i ja zostaliśmy wybrani do zarządu miejsko-gminnego LZS. Tu działałem aż do 1992 roku, awansując w międzyczasie na wiceprzewodniczącego.  

- Piastował Pan też ważne funkcje we władzach samorządowych?  

-  Na przełomie lat 80. i 90. przez cztery kadencje byłem radnym, a przez dwie - przewodniczącym komisji rewizyjnej miasta i gminy Kościerzyna. Pełniłem też funkcje kuratora i ławnika sądowego.  

Praca w samorządach nie była łatwa, ale dawała mi dużo satysfakcji. Ponieważ jako radny reprezentowałem wieś (byłem wówczas członkiem PSL), chciałem działać na rzecz jej rozwoju.  W tak skomplikowanej strukturze - wspólnej jednostce dla miasta i gminy - nie było to możliwe, dlatego zaproponowałem, by odłączyć się od miasta i utworzyć odrębną  placówkę - Gminę Kościerzyna. Tak się też stało, a ja w tej nowej gminie, która zawiadywała 35. sołectwami, zostałem przewodniczącym komisji rewizyjnej. Wkrótce okazało się, iż pomysł jej powołania był przysłowiowym „strzałem w dziesiątkę”. Zaczęło się coś dziać, a  Gmina Kościerzyna stała się w krótkim czasie jedną z najlepszych w województwie. W ciągu ośmiu lat jej istnienia w mojej wsi wykonano kompleksową meliorację, zbudowano wodociąg, asfaltową drogę, wiejską świetlicę i zrealizowano kilka mniejszych zadań. Nie działałem jednak sam, lecz zawsze pilnie wsłuchiwałem się w głos mieszkańców. To oni inspirowali mnie do realizowania nowych pomysłów.            

   -  A potem zmienił Pan teren działania...  

  -  Do Świebodzic, leżących na drugim krańcu Polski, poszedłem za głosem serca. Przy gdańskim okręgu założyłem crossowski klub „Jantar”, w którym organizowaliśmy między innymi turnieje szachowe. Pewnego razu pojechałem z moją drużyną na taki turniej do Kołobrzegu i tam poznałem swoją przyszłą żonę - Barbarę. Miałem wówczas 42 lata i byłem zagorzałym kawalerem. Moja małżonka była przewodniczącą Koła PZN w Świebodzicach. A że była to miłość od pierwszego wejrzenia, po roku wzięliśmy ślub. Żona ma podobne problemy wzrokowe, więc doskonale się rozumiemy. Jesteśmy już ze sobą sześć lat i są to lata szczęśliwe.   

   Po przeprowadzce do Świebodzic zostałem członkiem Okręgu Dolnośląskiego PZN, a wkrótce zastąpiłem moją małżonkę na stanowisku przewodniczącej. Zyskałem też uznanie władz okręgu, którego członkowie wybrali mnie jako swojego delegata na zjazd krajowy.  

  - Co się zmieniło w pracy koła, kiedy został Pan jego przewodniczącym?  

- W małych kołach niewiele można zmienić, zwłaszcza, kiedy przejmuje się jednostkę dobrze zarządzaną, a taką było koło  świebodzickie. Jednak co nieco udało nam się  pożytecznego zdziałać. Poprzez udział w sesjach rady i imprezach organizowanych przez miasto zacieśniła się współpraca z jego władzami, a także z innymi organizacjami działającymi na rzecz niepełnosprawnych. Teraz wspólnie próbujemy stworzyć centrum rehabilitacyjno-szkoleniowe dla tej grupy obywateli naszego miasta. W Roku Osób Niepełnosprawnych przeprowadziliśmy szeroką akcję propagandową wśród zdrowego społeczeństwa, by przybliżyć mu nasze problemy. Są też tradycyjne formy działania, które nie wymagają zbyt wielkich nakładów finansowych, takie jak spotkania okolicznościowe, wyjazdy do teatru czy operetki, jednodniowe wycieczki. Marzy nam się, by  bardziej upowszechnić wśród członków koła aktywne formy wypoczynku. Myślimy o stworzeniu grupy tanecznej i kręglarskiej, przy współpracy z dobrze działającym klubem CROSS w Kłodzku.   

- Czym się Pan interesuje, jak najchętniej spędza Pan wolny czas?  

- Lubię sport i turystykę. Jestem zagorzałym kibicem piłkarskim, w młodości byłem nawet sędzią piłki nożnej. Obecnie pozostały mi jedynie szachy i warcaby. Zaś wolny czas spędzamy z żoną na wędrówkach po najbliższej okolicy, a od czasu do czasu wyruszamy w góry. Mamy przydomowy ogródek, który również jest przyjemnym miejscem do relaksu przy pracy i wypoczynku.  

- Jaka jest Pana wizja Związku - co należy w nim zmienić lub  usprawnić, co nowego wprowadzić?  

- Dla mnie są to najważniejsze pytania. Zakres zadań na szczeblu centralnym jest tak szeroki, że najpierw muszę się z nim zapoznać, żeby mówić o konkretach. Na pewno nie chciałbym dokonywać wielkich rozliczeń przeszłości. Trzeba czerpać ze sprawdzonych form działania, wyciągać wnioski z popełnionych błędów, zamknąć kartę historii i rozpocząć nowy okres.   

Dużym problemem są finansowe zobowiązania Związku wobec PFRON. Trzeba pilnie negocjować z jego władzami formę ich spłaty, a także przekonywać, by procedury wymagane przy rozliczaniu realizowanych przez Związek zadań, dofinansowywanych przez tę instytucję, były znacznie prostsze niż dotychczas. Zbyt duża biurokracja nie ułatwia bowiem takiej organizacji jak nasza efektywnej pracy.     

Musimy też wspólnie z innymi pozarządowymi organizacjami walczyć o utrzymanie PFRONu, gdyż jest to podstawowa baza finansowania działalności na rzecz osób niepełnosprawnych. Współpraca powinna też objąć lobbing w tworzeniu przyjaznego dla nas prawa. Mam tu na myśli skuteczną obronę resztek przywilejów, prawa do pracy oraz jasne i stabilne przepisy prawne dla pracodawców.  

Kolejny problem to związkowe spółki. Trzeba przyjrzeć się ich działalności oraz gospodarowaniu przez nie majątkiem Związku. Tam, gdzie jest taka potrzeba, należy wspierać ich restrukturyzację, a w sytuacjach koniecznych podejmować szybko nawet radykalne kroki, by nie popadać w  niepotrzebne koszty.  

Równie ważna jest pilna komputeryzacja okręgów i kół, która pozwoli na szybki przepływ informacji i ułatwi tym placówkom pracę. Kontakt z kołami i członkami Związku to kopalnia wiedzy i inspiracji do działania. Trzeba z tego korzystać.  

Nie chcę tu snuć wizji, które w zderzeniu z rzeczywistymi możliwościami staną się utopią, dlatego potrzebuję trochę czasu, aby w źródłowych dokumentach zobaczyć, jak nasz Związek wygląda naprawdę.    

- A ja, dziękując za rozmowę, życzę Panu sukcesów w pełnieniu  tak odpowiedzialnej funkcji.  

  Rozmawiała Grażyna Wojtkiewicz  

  Pochodnia lipiec 2004