Mierzyć wysoko - Hanna Pasterny

 

Siostrę Blankę poznałam we wrześniu 1988. To był dla mnie bardzo trudny czas, ponieważ dwa tygodnie przed końcem wakacji zmarł mój tata. Z jeszcze większym zapamiętaniem rzuciłam się w wir nauki i pogrążyłam w lekturach. To były też początki mojego pobytu w drugiej grupie internatu dziewcząt, którą dowodziła siostra Agata nazywana Puchatkiem.

Zajęcia chóru odbywały się w poniedziałki po kolacji, w świetlicy na drugim piętrze. Pokoje grupy pierwszej znajdowały się właśnie pod nią, więc przez poprzednie dwa lata zachwycałam się anielskim śpiewem starszych koleżanek. Nie mogłam się doczekać, kiedy do nich dołączę, ale przez myśl mi nie przeszło, by porozmawiać o tym z którąś wychowawczynią lub z siostrą Blanką. Utarło się, że do chóru wstępują dziewczynki z drugiej grupy, a ja wówczas jeszcze nie byłam przebojowym dzieckiem i nie zamierzałam z tymi zasadami polemizować. W roku 1985 laskowski chór występował w Australii. Trzymając w ręce przywiezionego stamtąd przez chórzystki misia koala, snułam wizje o dalekich podróżach. Co prawda wieść gminna niosła, że siostra Blanka bywa groźna, lecz mimo to na pierwsze zajęcia szłam z przekonaniem, że wreszcie spełnia się jedno z moich marzeń.

 

Entuzjastyczny początek

Nowe się przedstawiają. Przychodzi moja kolej.

- Nazywam się Hania Pasterny

- Hanka, tak jak ja!

Nie przepadam za tą formą mojego imienia, ale w głosie siostry Blanki słyszę uśmiech, entuzjazm i zdecydowanie. Po raz pierwszy myślę, że gdy ktoś zwraca się do mnie „Hanka”, nie musi to oznaczać, że mnie nie lubi. W tym trudnym okresie mojego życia zaczynam myśleć o „Hance” jako kobiecie energicznej, silnej, która jeśli się postara, odniesie sukces.

Schemat prób zawsze był taki sam. Zaczynałyśmy od rozśpiewania, następnie ćwiczenie znanych piosenek, często też nauka czegoś nowego. Niektórych tekstów od razu uczyłyśmy się na pamięć, inne siostra nam dyktowała. Dyktowanie zapowiadała tydzień wcześniej, byśmy przyniosły brajlowskie maszyny. Na początku roku szkolnego dyktowania nie było, bo chór ćwiczył kawałki, które wszyscy znali, z wyjątkiem kilku nowych dziewczynek. Wdrożenie się wymagało dużej koncentracji i pamięciowego wysiłku. Lubiłam się uczyć, więc poznawanie nowych tekstów i melodii sprawiało mi przyjemność, ale początkowo denerwowało mnie, że tak mało umiem i odstaję od reszty.

W tamtym roku szkolnym w poniedziałki w naszej grupie pracowała wychowawczyni, która nie miała smykałki do dzieci. Nie cierpiałam jej i trochę się jej bałam. (Na szczęście po roku odeszła.) Na chór czekałam więc jak na wybawienie. Jeśli nawet siostra Blanka była z nas niezadowolona, wiedziałam, że jej humor się poprawi, a te chwile i tak były lepsze od wiecznych krzyków nie lubianej pani z grupy.

Radości i trudy pracy

  Śpiewałam w sopranach. Siedziałam w pierwszym rzędzie. Siostra miała mnie więc na oku i uchu. Może bardziej mnie to mobilizowało. W listopadzie chór występował w Pułtusku. Byłam jedyną nowicjuszką, którą siostra wzięła i najmłodszą dziewczynką, uczennicą klasy trzeciej. Rozpierała mnie duma. Co prawda wolałabym Australię, ale nie od razu Kraków zbudowano. W lipcu następnego roku śpiewałam w chórze, gdy do Lasek przyjechała Barbara Bush. Gdyby kilka miesięcy wcześniej ktoś mi powiedział, że z własnej woli w czasie wakacji przyjadę do Lasek, wyśmiałabym go. A jednak przyjechałam, z radością pobiegłam na próbę i bardzo się starałam dobrze wypaść. Byłam tak przejęta, że kwiaty, które wręczałam żonie prezydenta Stanów Zjednoczonych, wypuściłam z ręki dopiero słysząc szept siostry Blanki.

Z uśmiechem wspominam przedstawienie z 15 maja 1991 roku, z okazji święta ośrodka i dwusetnej rocznicy Konstytucji Trzeciego Maja. Przygotowania trwały kilka miesięcy. W tym ogromnym przedsięwzięciu do chóru dołączyli inni uczniowie oraz osoby widzące. Pan Józef Placha wcielił się w rolę biskupa, a jego syn Piotr był królem Stanisławem Augustem Poniatowskim. Pamiętam intensywne przygotowania i częste próby, zwłaszcza w ostatnim okresie przed premierą. Przedstawienie pokazaliśmy dwukrotnie. Zostało nawet sfilmowane. Gdy w liceum na lekcji polskiego przerabialiśmy wiersz Ignacego Krasickiego „Hymn do miłości ojczyzny”, zaprezentowałam nagranie tego utworu właśnie z owego pamiętnego przedstawienia. Polonistka przychylnie odniosła się do mojej inicjatywy i nawet przegrała utwór, by mogły go posłuchać kolejne roczniki.

Raz czy dwa byłam z siostrą Blanką i chyba z państwem Gołąbami na koncercie w filharmonii. Czułam się tym zaszczycona. W klasie ósmej siostra Blanka prowadziła zajęcia o kulturze. Niestety nie mogłam w nich uczestniczyć, ponieważ w tym samym czasie miałam informatykę, na którą uczęszczałam z moją przyjaciółką Agnieszką. To był pierwszy rok informatyki w naszej szkole i duże wyróżnienie. Z jednej strony, cieszyłam się, że dano mi możliwość poznawania tajników komputera, z drugiej, żałowałam, że się nie ukulturalniam. Na szczęście siostra dbała o kulturalny rozwój nas wszystkich, nie tylko swoich uczniów ze szkoły. Na przykład wytłumaczyła, że między częściami utworu nie należy klaskać.  To ona zapraszała do Lasek Jerzego Waldorffa, który wprowadzał nas w świat muzyki klasycznej. W roku 1990 odwiedziła nas natomiast japońska pianistka, jedna z laureatek Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego.

       W ostatnim roku mojego pobytu w Laskach, w lutym 1994, nasz chór wziął udział w Festiwalu Muzyki Dawnej Schola Cantorum w Kaliszu. Jest to cykliczna impreza dla zespołów dziecięcych i młodzieżowych. Śpiewaliśmy po polsku, łacinie, włosku, angielsku i francusku. Siostra Blanka była perfekcjonistką, więc nasze próby trwały znacznie dłużej niż pozostałych chórów. Pot lał się z czoła, zasychało w gardle, ale dalej trzeba było śpiewać. Istniało nawet niebezpieczeństwo, że tylko nasza grupa nie pójdzie na zorganizowaną dla uczestników dyskotekę. Wszyscy mieliśmy dosyć. Na szczęście miejscowe wolontariuszki zdołały uprosić siostrę, by pozwoliła nam pójść. Nasza praca została uwieńczona sukcesem zdobyliśmy wyróżnienie.

Nieporozumienie

Po feriach zimowych dowiedzieliśmy się, że chór ma wystąpić w Filharmonii Narodowej. Wzdrygnęłam się, słysząc tę radosną nowinę. Wiedziałam, co to znaczy: długie godziny prób, odrabianie lekcji w pośpiechu, brak czasu na cokolwiek, w tym na czytanie książek, bez których nie wyobrażam sobie życia. Wraz z dwiema koleżankami z klasy doszłyśmy do wniosku, że nie chcemy powtórki Kalisza i kategorycznie postanowiłyśmy, że nie wystąpimy w Filharmonii. Tuż przed Dniem Kobiet poprosiłyśmy siostrę Blankę, by zwolniła nas z tego koncertu. Była bardzo zaskoczona i niezadowolona. Zapytała, czy filharmonia to dla nas za niskie progi. Tłumaczyłyśmy, że próby pochłaniają mnóstwo czasu, a musimy się przygotować do egzaminów wstępnych do liceum. Siostra stwierdziła, że musi znać siłę swojego chóru i skoro nie chcemy śpiewać w filharmonii, to jest koniec naszej chóralnej kariery i mamy wyjść z sali. Byłyśmy skonsternowane. Wróciłyśmy na swoje miejsca. Gdy się rozśpiewywaliśmy, konsultowałam z Agnieszką, co robimy. Eliza miała gorzej, bo była w altach, więc stała daleko od nas. Co prawda gadanie było surowo zabronione, ale już i tak nic gorszego nie mogło się stać. Aga uważała, że skoro siostra nas wyrzuca, należy wyjść. Ja chciałam to wyjaśnić, ale nie miałam pomysłu, w jaki sposób. Ostatecznie gdy skończyła się głosowa rozgrzewka, w trójkę podeszłyśmy do siostry, podziękowałyśmy za współpracę i wyszłyśmy. Bolało mnie, że tak się skończyła moja przygoda z chórem. Aga pocieszała, że niedługo koniec roku, a we wrześniu zaczynamy naukę w liceach dla widzących, więc niewiele tracimy. Mimo to w każdy poniedziałek miałam ochotę wejść do świetlicy. Gdy w pobliżu nikt się nie kręcił, podsłuchiwałam pod drzwiami i nuciłam znane piosenki. Jedna z wychowawczyń naciskała, byśmy przeprosiły i wróciły. To nie wchodziło w grę. Nie zrobiłyśmy nic złego i nie wiedziałyśmy, za co miałybyśmy przeprosić.  

       W maju chór uświetnił święto ośrodka. My również stanęłyśmy na scenie i wystąpiłyśmy w spektaklu przygotowanym przez pana Stanisława Badeńskiego. Chwaliłyśmy się, że jesteśmy odważne, niezależne, więc występujemy „u konkurencji”. W rzeczywistości w ogóle mnie to nie cieszyło, bo przecież jedno nie musiało wykluczać drugiego, ale należało zachować pozory.

W tamtym roku szkolnym jednak nie doszło do występu w filharmonii. Gorycz wyrzucenia osłodziło przekonanie, że stało się tak z naszego powodu, ponieważ bez nas chór okazał się zbyt słaby, by dostąpić tego zaszczytu. O młodzieńcza naiwności! Dziś nie pamiętam, czy rzeczywiście uważałyśmy się za gwiazdy, których odejście przyćmiło blask chóru, czy był to kolejny szpan.

 

Szukanie drogi porozumienia

Nadszedł koniec roku. Kłębiły się we mnie sprzeczne uczucia i miałam mętlik w głowie. Ekscytacja i radość mieszały się z lękiem, smutkiem i żalem. Na pożegnalnej imprezie niektórym nauczycielom dałam czekoladki. Podeszłam też do siostry Blanki. Trochę obawiałam się jej reakcji, ale - mimo wcześniejszych nieporozumień - serdecznie się pożegnałyśmy. Gdy w kolejnych latach przyjeżdżałam do Lasek jako absolwentka, prawie zawsze ją odwiedzałam. Pierwsze takie odwiedziny miały miejsce już w następnym roku szkolnym. Przed przyjściem zapowiadałam się telefonicznie, by nie przeszkodzić Siostrze w innych zajęciach. Obie lubiłyśmy te spotkania i nigdy nie poruszyłyśmy tematu mojego burzliwego rozstania z chórem. Siostra cieszyła się moimi postępami w nauce, sukcesami, wydanymi dwiema książkami mojego autorstwa, czytała moje artykuły. Opowiadała mi o występach chóru za granicą. Niestety, kiedy ja byłam w chórze, występowaliśmy tylko w Polsce. Siostra zaprosiła mnie również na swoje osiemdziesiąte piąte urodziny. Z żalem musiałam odmówić, ponieważ miałam inne ważne zobowiązania.

Kilka lat temu, z powodu pogarszającego się stanu zdrowia, siostra Blanka przeniosła się z domu św. Antoniego do domu św. Rafała, gdzie trzykrotnie ją odwiedziłam. Gdy przyszłam po raz pierwszy, jakaś siostra powiedziała, że mogę zostać tylko chwilę. Mniej więcej po dziesięciu minutach bez pukania wkroczyła do pokoju i kazała mi wyjść, mówiąc, że siostra Blanka jest zmęczona. Byłam zszokowana jej zachowaniem. Oczywiście są sytuacje, gdy decyzje musi podejmować opiekun, członek rodziny lub lekarz. Jednak dopóki to możliwe, osoby niepełnosprawne i starsze powinny mieć możliwość samodzielnego decydowania o własnym życiu. Wyjaśniłam więc, że już na początku mojej wizyty ustaliłyśmy, że siostra Blanka mi powie, kiedy mam wyjść. Tak się też stało. Odwiedziny skończyły się po godzinie.

Ostatni raz odwiedziłam siostrę Blankę w kwietniu ubiegłego roku. Była słaba, ale jej pytania świadczyły o tym, że mnie poznała. Trochę rozmawiałyśmy, lecz było też sporo ciszy, takiej naturalnej, niekrępującej. Trzymałyśmy się za ręce. Gdy się żegnałyśmy, czułam, że to było nasze ostatnie spotkanie. Po wyjściu od niej, poszłam na długi spacer. Potrzebowałam ciszy. Chodziłam po Puszczy Kampinoskiej, a w uszach dźwięczały mi słowa ostatniej zwrotki „Pieśni na drogę”. Śpiewałam ją z chórem na pożegnaniu absolwentów.

„Gdy na życia szybkich wirażach,

W szumie wiatru, w dźwięku syreny,

Blask swój skarby wam wielkie ukażą,

Pamiętajcie, że jest skarb bez ceny!

Naszych życzeń i naszych uśmiechów,

Niech z daleka dogoni was echo

I niech zawsze wam przypomina,

Że tym skarbem jest Mądrość Jedyna,

Której żaden nie skradnie złodziej

Bo ona z Boga pochodzi,

Bo ona z Boga pochodzi,

Bo Drogą, Prawdą, Mądrością jest On sam!”

W dniu śmierci siostry Blanki zadzwoniła do mnie siostra Anita. Kontaktowała się z osobami, których numery znalazła w notesie zmarłej. Zaskoczyło mnie, że figurowało w nim również moje nazwisko, bo siostra Blanka nigdy do mnie nie dzwoniła. Zaczynałam dodatkową pracę i było mi trudno wyrwać się na pogrzeb, ale Opatrzność pomogła. Po dwudziestu latach ponownie zaśpiewałam w laskowskim chórze, skompletowanym naprędce z uczniów szkoły muzycznej, nauczycieli i absolwentów. Dostaliśmy brajlowskie teksty pieśni. Wzruszyłam się, gdy na próbie przed pogrzebową mszą śpiewaliśmy „Dobry Panie, uczyń mnie narzędziem Twojego pokoju”.

„Pan Bóg przygotowuje człowieka do pewnych zadań i pewnej drogi” - powiedziała siostra Blanka w radiowej audycji „Zapiski ze współczesności”. Z pewnością była osobą nieprzeciętną. Wysoko stawiała poprzeczkę sobie i innym. Uczyła nas nie tylko śpiewu, lecz także bycia w jakiejś dziedzinie dobrym, nawet lepszym od osób widzących, gdyż tylko wtedy po opuszczeniu Lasek odnajdziemy się w ich świecie. Jej pasją była muzyka i starała się nam tę miłość zaszczepić. Wrażliwa na sztukę, bardzo inteligentna, wymagająca, swoim perfekcjonizmem doprowadzająca do irytacji i rozpaczy. Nieraz obgadywałyśmy ją po wyczerpujących próbach. Mówiłyśmy, że to bezwzględna, zmanierowana hrabianka, która nawet nie zauważy, jeśli podczas występu ktoś padnie trupem. Budziła w nas respekt, podziw i złość. Lubiłam ją, bardzo mi imponowała, lecz jednocześnie jako dziecko się jej bałam.

       Kiedy byłam w liceum i na studiach, podczas odwiedzin w Laskach spotykałam się z zabawną reakcją niektórych dzieci słysząc moje nazwisko, z przejęciem wykrzykiwały: „To ty jesteś z tej słynnej grupki buntowniczek, które wyleciały z chóru!”. Podobno po tej historii siostra Blanka złagodniała. Również dla mnie to było ważne doświadczenie. Przekonałam się, że jeśli nawet kogoś lubimy i zależy nam na dobrych z nim relacjach, mogą się pojawić poważne nieporozumienia i konflikty. Nie musi to jednak oznaczać definitywnego końca znajomości. Zawsze jest jakieś wyjście nie warto przekreślać tego, co było cenne i można dojść do porozumienia. Tak zrobiłyśmy, dzięki czemu spędziłyśmy razem wiele dobrych chwil.  

Opuściłam Laski i poszłam swoją drogą. Wielokrotnie doganiało mnie na niej echo najlepszych życzeń i dodający odwagi uśmiech siostry Blanki.

 

„Laski” 1-2/2014