Praca była pasją jego życia

Danuta Tomerska

 

Dwa tegoroczne jubileusze: czterdziestolecie „Pochodni” i drukarni brajlowskiej skłoniły mnie do napisania krótkiego wspomnienia o inżynierze Tadeuszu Biernackim, który przez wiele lat piastował funkcję kierownika drukarni brajlowskiej, a później dyrektora tej drukarni i studia nagrań.  

Pamiętam jego charakterystyczną postać - wysoki, dobrze zbudowany, twarz zawsze poważna, często zimna, rzadko rozjaśniona uśmiechem. Sprawiał wrażenie człowieka twardego i oschłego. Jednak przy bliższym poznaniu potrafił być ujmujący, przejawiał wiele serdeczności, miał jakąś wewnętrzną pogodę, humor i dowcip pozbawiony złośliwości. Był człowiekiem skromnym, bezinteresownym, prostolinijnym, bez cienia pozy.  

Inżynier nie miał biografii niezwykłej, wypełnionej po brzegi działalnością społeczną czy polityczną. Nie był też działaczem PZN znanym szerokiemu ogółowi niewidomych. Sens jego życia wyrażał się w działalności praktycznej, w cichej, sumiennej pracy, która była pasją jego życia. Wyznawał zasadę, iż należy pracować najsprawniej, najskuteczniej, najsumienniej, najrzetelniej i jak najoszczędniej. Tego wymagał od siebie i od swoich pracowników.  

Urodził się w Warszawie w 1902 roku. Z wykształcenia był inżynierem mechanikiem. Studia ukończył na Politechnice Warszawskiej, a następnie przeszedł półtoraroczne studium organizacji pracy dla inżynierów. Od 1929 roku pracował w fabryce karabinów na Woli (dawna fabryka Gerlacha) na stanowisku kierownika wydziału montażu pierwszych  polskich maszyn do  pisania „EFKA”, produkowanych na licencji francuskiej CONTI. Już wtedy zyskał opinię człowieka niezwykle pracowitego i doskonałego organizatora. Wysokie zarobki pozwalały mu spędzać wszystkie urlopy za granicą. Zwiedził niemal całą Europę. I oto los uniemożliwił mu dalszą karierę zawodową: wybuch wojny, przejęcie fabryki przez Niemców, potem Powstanie Warszawskie i utrata wzroku wskutek odklejenia się siatkówki. Wzrok można było uratować, gdyby szybko znalazł się w szpitalu, ale w dniach powstania było to niemożliwe. Kilka lat przebywał poza Warszawą, najpierw w Zielonej Górze, następnie w Wąchocku u rodziny . I, jak wspominał później, był to okres rozpaczy i beznadziejności. Zabijała go bezczynność.  

Do Warszawy powrócił w 1951 roku. Wcześniej już żona pana Biernackiego skontaktowała się z doktorem Dolańskim, który osobiście odwiedził inżyniera i zaproponował mu pracę w drukarni brajlowskiej mieszczącej się przy ulicy Wolskiej. I tak 9 lipca 1951 roku inżynier Biernacki rozpoczął swoje nowe życie i pracę w środowisku niewidomych. Powierzono mu stanowisko kierownika oraz zadanie zorganizowania drukarni. Były wówczas tylko dwie maszyny brajlowskie, kilku pracowników i nic więcej, żadnego biura produkcji, żadnej księgowości. Drukowano tylko „Pochodnię”,  „Światełko” i zeszyty Wszechnicy Radiowej. W dwa lata później przeniesiono drukarnię do trochę większego lokalu na ulicy Krajowej Rady Narodowej. Tam były już cztery maszyny brajlowskie i introligatornia. Główną zasługą inżyniera było stworzenie organizacji całej produkcji - opracowanie norm pisania klisz, norm dla introligatorni, księgowości, sprawozdawczości. Wykorzystał tu wiedzę i doświadczenie zdobyte w swej pracy przed wojną. Nie miał do pomocy żadnych fachowców. Ludzi widzących z odpowiednimi kwalifikacjami praca w drukarni brajlowskiej nie interesowała. Była mało atrakcyjna, źle opłacana i wykonywana w prymitywnych warunkach lokalowych. Ale tych, z którymi wtedy pracował, wspominał inż. Biernacki bardzo ciepło. Uważał, że mieli dobry i ofiarny stosunek do pracy. Prawdziwy rozwój drukarni nastąpił dopiero  od początku roku 1956 w nowym gmachu przy Konwiktorskiej 9. Pracowano już wtedy na dwie zmiany. Powstały bowiem nowe redakcje, nowe czasopisma, wydawano wiele książek i rozpoczęto edycję podręczników dla niewidomych dzieci. Szczególną troską inżyniera  było terminowe ukazywanie się czasopism. Sam przychodził do poszczególnych redakcji i przypominał o przekazywaniu czasopism do drukarni.  

W roku 1962 zakres działalności inż. Biernackiego został rozszerzony. Jako doskonały organizator i kierownik drukarni cieszył się zawsze kredytem zaufania najwyższych władz PZN.  Ówczesny prezes Zarządu Głównego - Mieczysław Michalak jemu właśnie powierzył zorganizowanie i uruchomienie studia nagrań. Studio rozpoczęło pracę na dwóch magnetofonach EMI, a kopiowanie odbywało się metodą chałupniczą, na sprzężonych magnetofonach o nazwie „Melodia”.

Osobistą zasługą Tadeusza Biernackiego było zdobycie bezpłatnie z Politechniki Warszawskiej jednościeżkowej kopiarki, którą przekonstruowano na kopiarkę dwuścieżkową, dającą od razu cztery kopie na szerokiej taśmie. Praca studia znacznie zwiększyła wydajność.  

W roku 1971 inżynier przeszedł na emeryturę, ale pozostał jeszcze na pół etatu w zakładzie. Między innymi zajęciami, które mu powierzono, miał być doradcą nowego dyrektora, Zdzisława Sileckiego. Wkrótce powstał Zakład Wydawnictw i Nagrań Polskiego Związku Niewidomych, który rozwinął się dynamicznie przyszli nowi ludzie, nowi fachowcy. W początku 1982 roku podziękowano Tadeuszowi Biernackiemu za współpracę.  Odchodził smutny, rozgoryczony, z poczuciem jakiejś krzywdy. Czuł się już stary, niepotrzebny. A bał się życia bez pracy. Zmarł 16 lipca ubiegłego roku.  

Ktoś napisał, że w życiu nie ma miejsc pustych. Na miejsce tych, którzy odchodzą, przychodzą inni, nowi ludzie, ludzie żywi wypierają ludzi zmarłych. Ale wydaje mi się,  że po inżynierze pozostało   puste miejsce .  

Inż. Tadeusz Biernacki posiadał dużą wiedzę fachową, był człowiekiem niezwykle zorganizowanym i zdyscyplinowanym, a cechy te łączyły się z niezwykłym poczuciem obowiązku i odpowiedzialności.  Uosabiał więc te tradycyjne walory moralne szefa, których brak w dzisiejszych czasach daje się niejednokrotnie odczuwać. Miał duży autorytet, ale u swoich podwładnych nie cieszył się powszechną sympatią. Może dlatego, że tak kategorycznie i bezwzględnie starał się od swoich pracowników wyegzekwować dobrą robotę i dyscyplinę pracy. Kiedy jednak  stąd odszedł, zaczęła powstawać jakaś legenda inżyniera Biernackiego.  

Gdy w Zakładzie coś organizacyjnie nie wychodzi, gdy powstają jakieś usterki w drukarni, gdy na przykład któreś czasopismo nie wychodzi na czas, albo czytelnik znajdzie w książce brajlowskiej gorszy druk lub błędy, kiedy szwankuje praca kolportażu - to od razu słyszy się powiedzenia: „za inżyniera Biernackiego to nie mogłoby się zdarzyć”, „za inżyniera Biernackiego takie rzeczy się nie działy”. Ten zwrot: „za inżyniera Biernackiego …” powtarzają ludzie, którzy go znają i pamiętają jeszcze. I co dziwniejsze, powtarzają to również ci, którzy kiedyś nie darzyli go zbytnią sympatią. Bo okres działalności Tadeusza Biernackiego utrwalił się w ich pamięci jako czas ładu i porządku. I ta legenda jeszcze trwa. Ale czy długo jeszcze?

W tym miejscu przyszły mi na myśl słowa z „Pamiętników” Stanisława Stempowskiego: „Żyjemy po śmierci tak długo, dopóki nie umrze ostatni człowiek, co nas żywymi pamięta”.  

 

 

Pochodnia Listopad 1988