Biografia prasowa

 

Herbert Bański  

 Prawnik, pracownik  służby zdrowia, Długoletni przewodniczący  zarządu Śląskiego Okręgu PZN  

    Życzliwy ludziom

Zofia Krzemkowska  

     

    Źródło: Publikacja własna "WiM"  

    Mówi Jerzy Lisik - prawnik w kopalni "Dembińsko" i Spółdzielni Mieszkaniowej - obecnie na emeryturze, najstarszy członek rybnickiego koła PZN.  

  Z prezesem Herbertem Bańskim spotykaliśmy się rzadko. Ja dopiero wchodziłem w związkowe sprawy. Dotąd ich nie znałem, były dla mnie obce. On - prezes dużego śląskiego okręgu - miał doświadczenia życiowe, wiedzę o środowisku. Mogłem z niej czerpać. Był chętny do współpracy, wymiany poglądów, ich korekty, gdy było to konieczne. Spokojny, zrównoważony, kompetentny. Umiał panować nad emocjami, mądrze kierować spotkaniami członków Związku. Pozwalał na wypowiadanie się, na przedstawianie własnego punktu widzenia. Potrafił uważnie słuchać innych i ustosunkować się do tych wypowiedzi. Nasze spotkania dotyczyły zebrań związkowych. Mogłem więc śledzić jego reakcje. Mówił rzeczowo, ze znawstwem, zwięźle. Był uczciwym człowiekiem, mającym zawsze na uwadze dobro członków Związku. Gdy proponowano usunąć kogoś z szeregów związkowych, szukał okoliczności usprawiedliwiających jego postępowanie, proponował przed wymierzeniem ostatecznej kary dokładną analizę motywów postępowania, danie jeszcze jednej szansy poprawy. Wierzył, że ludzie są dobrzy.  

Studiował zaocznie prawo. Próbowałem dociec, dlaczego wybrał właśnie ten kierunek. Przez dziesiątki lat uprawiałem ten zawód i wiem, że nie jest on łatwy dla niewidomego. Wymaga ciągłego bieżącego śledzenia zmieniających się przepisów, korzystania z pomocy kompetentnego zaufanego człowieka. Okazało się jednak, że wiedza prawnicza może się przydać Herbertowi w pracy dla innych potrzebujących jego porady. W jego poczynania angażowała się żona Anna zawsze chętna do pomocy, do dyspozycji. Jak wiem, do końca była dla niego wiernym przyjacielem. Z własnego domu wiem, że wszędzie, ale na Śląsku szczególnie, kobieta odgrywa szczególnie ważną rolę w cementowaniu domu i tworzeniu jego rodzinnej atmosfery. Jest ona nie do przecenienia. To, co napisałem, składa się na ocenę postaw Herberta Bańskiego w relacjach międzyludzkich.  

Gdy opuścił kraj, szkoda, że nie dowiedziałem się o tym od niego - nasze bezpośrednie spotkania ustały. Wiem, że jeszcze przyjeżdżał do Polski, do Muszyny, ale po czasie dowiadywałem się o tych przyjazdach. Podobnie było z jego śmiercią - dowiedziałem się z dużym opóźnieniem - szkoda!  

"Umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią się im płaci". (Wisława Szymborska)  

Jak Go zapamiętamy?  

 

"Odszedłeś na zawsze, ale nadal jesteś blisko, w naszej pamięci"  

"Kim był Herbert Bański? Zmarł 2 lata temu 8 grudnia 2009 roku. Miał 70 lat. Większość życia spędził w Zabrzu. Tam od najniższego szczebla rozpoczął swój kontakt ze Związkiem Niewidomych. Doszedł do ważnej funkcji prezesa Okręgu Śląskiego PZN. Był ceniony przez otoczenie. 4 lata spędził w Laskach, a potem utrzymywał kontakt z poszczególnymi pracownikami, szczególnie z Henrykiem Ruszczycem. Cenił jego mądre życiowe rady.  

Dobrze zrehabilitowany, samodzielny, sam - z białą laską, podróżował po Śląsku różnymi środkami komunikacji, z przesiadkami, byle w porę dotrzeć do placówek terenowych PZN, a nawet do poszczególnych członków Związku, gdy istniała ku temu potrzeba. Zawód masażysty zdobył w szkole krakowskiej. Przepracował w nim 45 lat. Ostatnie 16 lat w Munster w Niemczech. Miał "swoich" pacjentów, którzy właśnie jego wybierali, ceniąc fachowość, doświadczenie i prowadzone z nim rozmowy.  

Przed 22 laty przeniósł się z Polski do Niemiec do Munster. Tam wybudował dom z ogrodem, z którego kwiaty zdobią jego grób.  

Najmłodszy syn Krzysztof miał wtedy 3 lata, teraz studiuje. Starsze córki Alina i Tatiana mają własne rodziny, pracują. Zostawił troje wnucząt i kochającą żonę Annę. Byli szczęśliwym małżeństwem, które zawsze mogło liczyć na wzajemne wsparcie. Wszyscy utrzymują kontakty z Polską, odwiedzając ją z różnych okazji.  

 

Jaki pozostanie w pamięci polskich przyjaciół?  

Miał ich w całej Polsce: na Śląsku, gdzie działał społecznie i zawodowo, gdzie przebywał najdłużej, w Warszawie, w Bydgoszczy. Co w nim ceniliśmy z perspektywy mijającego czasu? "Czas upływa, pamięć zostaje". Zanurzmy się we wspomnienia z młodości. "Nic nie jest tak szlachetne, mocne i przydatne w życiu jak dobre wspomnienia. Gromadźmy je od dzieciństwa". (Fiodor Dostojewski) . Ceniliśmy w nim dobroć, serdeczność, radość życia. Takim pozostanie wśród nas. Oczytany, o różnorodnych zainteresowaniach, umiał prowadzić miłe konwersacje, potrafił zainteresować tematem. To ważna umiejętność, którą posiadał Herbert.  

Obóz w Pokrzywnej  

Po raz pierwszy spotkaliśmy się na obozie niewidomych studentów i licealistów zorganizowanym przez ZG PZN w Pokrzywnej koło Prudnika (Sudety). Był to obóz rehabilitacyjno-wypoczynkowy dla uczących się z całej Polski. On przyjechał ze Śląska, ja w licznej grupie poznańskiej. Wypoczywaliśmy nad wodą. Można było uczyć się pływać, były górskie wędrówki, wieczorem tańce. Długie Polaków rozmowy: jak uczyć się wśród widzących, zdobywać wiedzę, pozyskiwać lektorów, dobrze czuć się w nowym środowisku. Taka bezpośrednia wymiana doświadczeń, wzajemne zrozumienie trudności, porażek, ale też radości i osiągnięć było nadzwyczaj cenną wartością. Herbert zawsze uczestniczył w tej wymianie myśli i spostrzeżeń. Był cierpliwy w wyjaśnianiu niezrozumiałych kwestii. Nie wynosił się nad innych. Szanował odrębne poglądy. Nie miał monopolu na rację. Umiał się cieszyć drobiazgami. Miał poczucie humoru, ale nigdy nie ranił nikogo wulgarnym słowem, umiał narzucić sobie granice, dbał o dobór słów. Nikogo nie odrzucał, dla każdego miał dobre słowo i uśmiech. A jak stwierdza kardynał Stefan Wyszyński: "Słowo powinno być słoneczne i lecznicze". Często z takich słów Herberta korzystałam. Nic więc dziwnego, że nazywaliśmy go "braciszkiem". Był akceptowany i lubiany przez uczestników obozu różnych grup. Warunki pobytu w Pokrzywnej nie były najlepsze. Łóżka piętrowe, wieloosobowe pokoje. Organizowaliśmy zbiorowe słuchanie wybranych lektur. Lektorami byli przewodnicy, którzy z nami przyjechali. Herbert - miłośnik dobrej książki, chętnie z tego korzystał.  

Odwiedzali nas przedstawiciele władz PZN: Włodzimierz Kopydłowski, który kierował obozem, Stanisław Błaszczyk, któremu w ZG podlegały sprawy młodzieży uczącej się. Rozmawiali z nami o aktualnej działalności Związku, o najpilniejszych potrzebach młodych niewidomych, np. o dostępie do książek. Nie było wówczas komputerów, internetu, a posiadanie własnego, dużego szpulowego magnetofonu "Melodia" należało do rzadkości. Mówiono o formach pomocy Związku dla młodych, o oczekiwaniach organizacji pod ich adresem. Podkreślano, że studia nie mogą być beztroskim marszem w przyszłość. W tej zaciętej chwilami dyskusji nie mogło zabraknąć głosu Herberta, który na Śląsku był blisko spraw niewidomych, znał sprawy Związku z autopsji i mówił o nich obozowiczom.  

Wieczory spędzaliśmy na tańcach i zbiorowym śpiewie, na tle, których wyróżniał się ładnie brzmiący głos Herberta. Wszędzie aktywny, nie stronił od tego rodzaju rozrywek. Służyło to bliższemu poznaniu, nawiązywały się młodzieńcze przyjaźnie, które przetrwały dziesiątki lat, podtrzymywane sporadycznymi spotkaniami na podobnych obozach, korespondencją brajlowską i rozmowami telefonicznymi.  

 

Wakacje w Muszynie  

Lato pachnące miętą.  

Lato koloru malin.  

Lato zielonych lasów.  

Lato kukułek i czajek.  

Takie wspólne lato spędziliśmy razem w Muszynie. Wraz w żoną Anną i najmłodszym synem Krzysztofem wybrali się własnym samochodem do Muszyny. Był to zaplanowany wspólny pobyt.  

Była ciekawa wymiana poglądów: jak żyją starsi niemieccy niewidomi, na jaką pomoc mogą liczyć, gdzie się spotykają, żeby odnowić wspomnienia z dawnych lat. Były też pytania: co zmieniło się w naszym życiu, w Polsce, w Związku. Nie przypuszczałam wówczas, że będzie to nasze ostatnie bezpośrednie spotkanie. Potem były długie telefony z okazji świąt i urodzin, zawsze z ich inicjatywy, by nie narazić mnie na koszt rozmowy.  

Herbert do końca prenumerował i czytał brajlowską "Pochodnię", w której od czasu do czasu zamieszczałam własne przemyślenia. Interesowały go sprawy środowiska, Związku Niewidomych, zmiany zachodzące w Polsce. Podkreślał znaczenie pracy masażysty jako pomocy ludziom cierpiącym. Ciągle podkreślał znaczenie w jego życiu rodziny - córek, zięciów, wnuków, a zwłaszcza żony, oddanej mu bez reszty od 40 lat. To wspólnie z nią stworzyli przyjazną, kochającą rodzinę.  

Wiadomość o jego chorobie była dla jego przyjaciół wielkim zaskoczeniem. Napawała nas smutkiem, że tak szybko gaśnie, że już nigdy nie usłyszymy jego ciepłego, miłego głosu, słów zrozumienia i wsparcia, bo odległość nie była tu przeszkodą. Ostatnie rozmowy były krótkie. Słaby zmieniony głos świadczył, że się przy nich męczy, ale jeszcze chce okazać, że myśli o nas i pamięta o przyjaciołach pozostawionych w Polsce. Uważał, że: "Polubić ludzi to wielka radość".

Wiedza i Myśl grudzień 2011