Fragment autobiograficznych  wspomnień

 

  Utraciłem wzrok podczas Powstania Warszawskiego mając 17 lat i przez dłuższy czas unikałem jakichkolwiek kontaktów z niewidomymi. W mojej świadomości niewidomy był tylko tym żebrakiem, który stał na rogu ulicy z pustymi oczodołami lub w niebieskich okularach. Dlatego, gdy w roku 1946 w maju zatelefonował do mnie pan Józef Buczkowski kierownik z pobliskiej szkoły dla niewidomych/w Łodzi/,   to wcale się nie zgłosiłem. Po

mojej maturze w czerwcu 1946 zatelefonował on ponownie i wtedy poszedłem i poznałem wielu uczących się niewidomych.      

We wrześniu tegoż roku zapisałem się na uniwersytet na socjologię i pragnąłem już samodzielnie robić notatki. Wówczas niewidoma nauczycielka łódzkiej  szkoły - pani Sabina Kalińska nauczyła mnie brajla oraz skrótów I i II stopnia. Po rozpoczęciu studiów w październiku mogłem już robić samodzielnie notatki, ale czytałem bardzo wolno i ogromnie ono mnie męczyło.

Jednocześnie zostałem włączony do Koła Uczących się Niewidomych i wyznaczony skarbnikiem. Na czele Koła stał pan Napoleon Mitraszewski i mieszkał gdzieś na ul, Piotrkowskiej. Studiował on już na drugim roku polonistyki. Ponadto w Kole byli studenci konserwatorium: Stefania Skiba i Edwin Kowalik.  oraz studiujący na innych uczelniach - : Zygmunt Mrozek, Władysław Gołąb, Sztomberek, Halina Banaś, Tadeusz Józefowicz,  Sadowski i   studiujący historię w Lublinie Modest Sękowski.      Mówiono mi w tym czasie, że Skibównej i Kowalikowi powiedziano w Zakładzie w Laskach, że skoro wychodzą,

to nie mają tam już więcej  powrotu. Wiem natomiast, że Stefania Skibówna uczyła następnie w Laskach muzyki oraz prowadziła chór.

Było to jednym z dowodów jak stopniowo zmieniają się poglądy na temat niewidomych w całym społeczeństwie. Wzorem innych niewidomych postanowiłem się usamodzielnić, ale miałem do przełamania wiele trudności nie tylko fizycznych, ale także psychicznych. Wstydziłem się nieraz czytać brajlem przy własnej rodzinie. Jak to - ja mam "macać", który niegdyś biegle czytałem. Muszę tu zaznaczyć, że wówczas nie było żadnych drukowanych materiałów i mogłem czytać tylko to, co sam napisałem.      Postanowiłem także  poruszać się samodzielnie - przy pomocy krótkiej laski z drewna wiśniowego.

Ponieważ rodzina nie chciała mnie początkowo puszczać, to wymykałem się pół godziny wcześniej z domu. Poruszałem się bardzo nieporadnie, a ciągle wyobrażałem sobie, że wszyscy patrzą na mnie. Gdy jezdnią jechał tramwaj, to wydawało mi się, że jedzie on bezpośrednio na mnie. Miałem również ogromne trudności utrzymania prostego kierunku przy przechodzeniu szerokiej jezdni.      Któregoś dnia idąc na jakiś wykład zderzyłem się na ul. Narutowicza Z panem Napoleonem Mitraszewskim. Zapytał mnie wtedy "Kto tak nieuważnie chodzi?". Nie ośmieliłem się jednak wtedy odezwać, aby się nie przyznać.      Sądzę, że te wszystkie doświadczenia w zakresie samorehabilitacji pozwalały mi później lepiej zrozumieć problemy osób nowo ociemniałych.   Wiem również, że Zygmunt Mrozek po

maturze kończył w Warszawie masaż ma kursie doc Zaorskiego.

 Napoleon Nitraszewski pisał pracę dyplomową z polonistyki o "Elizie " Orzeszkowej. Poszukiwał on pierwszego wydania tej książki i w końcu znalazł ją we Wrocławiu. W ten sposób udało mu się skorygować rok pierwszego wydania.      W roku 1947 wszyscy niewidomi będący członkami Związku, dzięki staraniom dr Dolańskiego, otrzymali rekompensaty pieniężne za zniesione kartki na żywność. Warto powiedzieć, że w tym czasie Polska jako drugi kraj w Europie zniosła takie kartki.   ,Już wtedy  dbano o popularyzację spraw niewidomych w społeczeństwie. na początku 1947 roku w Łodzi zorganizowany został publiczny koncert w sali na ul. Przejazd. Na fortepianie grał wtedy Edwin Kowalik /Pamiętam, iż między innymi grał on koncert fortepianowy Ravela na lewą rękę/, a na

akordeonie Sztombereg.  Po jakimś czasie po przeniesieniu się do Warszawy w lutym  1948 załatwiłem sobie moje sprawy inwalidztwa wojennego. W tym samym roku zapisałem się

do Związku Ociemniałych Żołnierzy na ul. Hożej 1 oraz do Związku Pracowników Niewidomych na ul. Widok 22. Przypominam sobie, że na ul. Widok rozmawiał ze mną pan Edward  Wójcik /studiujący polonistykę /, który po Lisowskim został prezesem spółdzielni szczotkarskiej Niewidomych  w Warszawie. Także dr Dolański pragnął popularyzować możliwości niewidomych W r. 1948 w Instytucie na placu 3 Krzyży odbył się koncert, podczas którego śpiewali: Ryszard Gruszczyński   i Zinajda/ Sarnowska.

W tym miejscu pragnę zamieścić nieco wspomnień o dr Włodzimierzu Dolańskim, któremu

bardzo wiele zawdzięczam. Poznałem go wraz z jego  żoną - Wandą jeszcze we wrześniu 1946 r. Zawdzięczam to pani Jagodzie  Sanojcowej , która w kwietniu 1944 przyniosła do nas

dwa grypsy od mojego stryja płk, Józefa, który został aresztowany w Krakowie - przed Wielkanocą 1944 r. Była ona żoną płk Sanojcy z komendy głównej AK, ale nazwiska ich oczywiście nie znałem. Po wojnie spotkała ona moich rodziców i oświadczyła, że jej kuzyn - Dolański jest niewidomym. Doktór Dolański przyjechał do Łodzi w 1946  przed zjazdem zjednoczeniowym, aby porozmawiać z działaczami  miejscowego związku niewidomych oraz z panem Buczkowskim i panią Kalińską.  W Warszawie bywałem w mieszkaniu dr Dolańskiego na ul Groggera  16. W sublokatorskim pokoju prowadził on tam biuro Zarządu Głównego Związku. Pod koniec tego odcinka swojej działalności dopiero Zarząd Główny przeniósł się na Żoliboż na ul Kleczewską.      

Dzięki dr Dolańskiemu dostałem też mój pierwszy zegarek brajlowski. Przyniósł mi go do domu jakiś Szwajcar z Czerwonego Krzyża. Zaimponował mi wtedy dr Dolański. Miał on mianowicie zawieźć osobiście zegarki brajlowskie do oddziału Związku w Bydgoszczy. Ponieważ żona jego była niedysponowana umówił się z jakimś studentem. W ostatniej chwili pojechał on zupełnie samodzielnie. Nie mogłem wówczas zrozumieć, jak niewidomy z jedną ręką może samodzielnie pojechać do innego miasta.

Ja z wielkimi trudnościami poruszałem się wtedy samodzielnie po Warszawie chodząc na różne wykłady i ćwiczenia. Byłem również tak nieśmiały, że nie miałem odwagi nikogo zapytać o drogę.   W następnym roku akademickim w uniwersytecie Warszawskim  zlikwidowano socjologię. Wszystko to nie pozwoliło mi na ukończenie studiów.  

 Na początku 1953 spotkał mnie na ulicy - niewidomy-  Donica raz z żoną. Był on zaprzyjaźniony z dr Dolańskim. Dzięki Donicy rozpocząłem pracę od maja 1953 w drukarni brajlowskiej

Dobrosław Spychalski

 Warszawa,  Rok 1995