Kącik historyczny

               Otwarta na człowieka

                                       WŁADYSŁAW GOŁĄB    

6 grudnia 2000 r. w Warszawie zmarła mgr. Halina Adamowicz - niezwykle zasłużona dla ruchu polskich spółdzielców niewidomych. Osoby związane z tym ruchem pamiętają jako człowieka skromnego, kompetentnego i życzliwego.

Różnymi drogami szli niewidomi spółdzielcy, realizując swe społeczno-ekonomiczne cele. Towarzyszyła im pani magister - zawsze uważna, życzliwa i na wskroś moralna. Dla niej "tak" było zawsze tak, a "nie" zawsze nie. Nie dopuszczała kompromisu w sprawach prawdy i moralności społecznej. Myślę, że rezygnując z pracy po osiągnięciu wieku emerytalnego, miała dosyć zmagań o tę prawdę, o uczciwe traktowanie każdego człowieka.

Halina Adamowicz, z domu Domańska, urodziła się 19 marca 1913 r. w Wólce Mławskiej, w osiedlu położonym o trzy kilometry od Mławy (do końca XIX wieku znanym jako Mławka, a dziś stanowiącym dzielnicę Mławy). Rodzice Haliny, Kazimierz Domański i Antonina z Jabłonowskich, należeli do inteligencji wywodzącej się z ziemiaństwa polskiego, zubożałego po powstaniu styczniowym. Ojciec, z zawodu inżynier, kierował komorą celną stacji kolei żelaznej; Mławka była miastem granicznym, łączącym zabór rosyjski z pruskim. Dla bezpieczeństwa urzędów państwowych kwaterował tu pułk dragonów. W świadomości Haliny nie zachowały się żadne wspomnienia z Mławy, gdyż jeszcze przed wybuchem pierwszej wojny światowej państwo Domańscy z Haliną i jej dwoma starszymi braćmi (Jerzym i Władysławem) wyjechali do Taganrogu, miasta portowego nad morzem Azowskim, przy ujściu Donu (80 tys. mieszkańców). Inż. Domański prowadził tam prace budowlane. Do Polski powrócili dopiero podczas rewolucji październikowej w 1918 r.

O okresie dziecięcym Haliny wiemy niewiele. Wzrastała w cieple rodzinnego domu, karmiona miłością do bliźnich i Ojczyzny. Po ukończeniu Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego w 1934 r. wyszła za mąż, za kolegę ze studiów Eugeniusza Adamowicza i już w następnym roku wyjechała w męża rodzinne strony, do Łucka stolicy woj. wołyńskiego. Od 1 listopada 1935 r. podjęła aplikację w Okręgowym Sądzie w Łucku, którą zakończyła pomyślnie zdanym egzaminem w marcu 1939 r. Równocześnie od 31 stycznia 1936 r. do 31 sierpnia 1939 r. pracowała jako referendarz w Wydziale Rolnictwa i Reform Rolnych Urzędu Wojewódzkiego.

Po wybuchu drugiej wojny światowej Łuck zajęła armia czerwona. W świadomości Pani Haliny Adamowicz utkwił obraz: "plac przed dworcem kolejowym, NKWD-iści z automatami w ręku ogarniają grupę młodych ludzi, którą za chwilę mają wprowadzić do wagonów kolejowych. Wśród przeznaczonych do wywozu jest jej ukochany mąż. Machając ręką z uśmiechem żegna się". Jej serce ściska się z bólu. Chciałaby przerwać kordon żołdaków i pójść razem z Eugeniuszem. To był ostatni raz, gdy go widziała, od tej pory wszelki ślad po nim zaginął. Halina była mu jednak wierna przez całe swoje długie życie.

Gdy tylko zaistniała taka możliwość, Halina Adamowicz powróciła do Warszawy. Tu zetknęła się z Jerzym Braunem (1901-1975 r.) - myślicielem, poetą, krytykiem literackim i przede wszystkim wybitnym społecznikiem i politykiem (Braun w latach dwudziestych brał czynny udział w ruchu harcerskim, jest autorem i kompozytorem pieśni "Płonie ognisko i szumią knieje"). Dzięki niemu włączyła się w organizację "Unia" stając się jej czynnym i głęboko ideowym członkiem. Unia powstała pod koniec 1940 r. z połączenia "Nowej Polski", "Warszawianki" i "Grunwaldu". Program organizacji był chrześcijański i narodowy, a zarazem radykalny społecznie. W marcu 1943 r. Unia połączyła się ze Stronnictwem Pracy, swoje oddziały wojskowe przekazując Armii Krajowej.

Halina Adamowicz w ramach Unii pracowała w pionie wojskowym, którego zadaniem było prowadzenie magazynu materiałów służących do wyrobu granatów, słynnych "sidolówek". W czasie powstania warszawskiego była sanitariuszką i łączniczką.

Po drugiej wojnie światowej 1 marca 1946 r. podjęła pracę w wydawnictwie "Czytelnik", utrzymując równocześnie kontakty ze środowiskiem Unii i legalnie działającym Stronnictwem Pracy.

W publikacji wydanej w 1999 r. "Zawołać po imieniu. Księga kobiet-więźniów politycznych 1944-1958", między innymi czytamy: Halina Adamowicz "aresztowana 12 listopada 1948 r. w fali represji, które dotknęły Stronnictwo Pracy i redakcję "Tygodnika Warszawskiego" (...) po ciężkim śledztwie, prowadzonym przez J. Różańskiego i L. Serkowskiego, została skazana przez WSR (Wojskowy Sąd Rejonowy) w Warszawie 18 lipca 1950 r. na karę 9 lat więzienia, utratę praw obywatelskich na 5 lat i przepadek mienia z art. 86 par. 2 KkWP i z art. 7 dekretu z dnia 18 listopada 1948 r. Karę odbywała w więzieniu w Fordonie. Wyszła na wolność 29 lipca 1955 r. na mocy warunkowego zwolnienia, to jest niemal po 7 latach. Sąd Wojewódzki w Warszawie 5 stycznia 1995 r. stwierdził nieważność orzeczenia z 1950 r.".

Ta krótka relacja ileż kryje w sobie dramatu. Nasza bohaterka przeżyła blisko dwuletnie śledztwo z przesłuchaniami, nieraz kilkudziesięciogodzinnymi, z dręczeniem po krańce wytrzymałości zarówno fizycznej, jak i psychicznej z tą niepewnością - co nas czeka za chwilę... To, że Halina Adamowicz wyszła psychicznie i moralnie nienaruszona, graniczy z cudem. Tylko jej głęboka wiara w Opatrzność i w sens wszelkiego cierpienia ofiarowanego wraz z krzyżem Chrystusa, pozwoliły jej przetrwać ten nieludzki koszmar.

Pobyt w więzieniu w Fordonie nad Wisłą (dziś dzielnicy Bydgoszczy) nie był już taki dramatyczny, jak lata śledztwa w Warszawie. Więźniarki miały możność spoglądania na Wisłę przepływającą u stóp więzienia, a ponadto słuchania muzyki wydobywającej się z głośnika umieszczonego na stronie zewnętrznej muru.

1 września 1955 r. Halina Adamowicz podjęła pracę w Rolniczym Zakładzie Doświadczalnym SGGW w Brwinowie pod Warszawą. Z końcem maja 1956 r. zwróciła się do Polskiego Związku Niewidomych z prośbą o przyjęcie jej do pracy - chciała pracować wśród ludzi i na ich rzecz. Wiedziała, że wielu ludzi podobnie jak ona okaleczonych represjami władz komunistycznych, znalazło pracę i swoisty azyl w Polskim Związku Niewidomych. Podanie załatwiono pozytywnie i już od 16 lipca 1956 r. podjęła pracę w Okręgu Warszawskim PZN, na stanowisku instruktora kulturalno-oświatowego. W kwietniu 1957 r. rozpoczął działalność Związek Spółdzielni Niewidomych. Polski Związek Niewidomych Zarząd Główny kierował do tej nowej organizacji swych najlepszych pracowników. Wśród nich znalazła się również mgr Halina Adamowicz; pracę w ZSN podjęła od 1 października 1957 r. Powierzono jej sprawy samorządu i organizacji, a później - rehabilitacji i zagadnienia socjalne. "Z panią Adamowicz - naczelnik działu rehabilitacji ZSN - współpracowałem od 1959 r., aż do jej przejścia na emeryturę - mówi Adolf Szyszko, wówczas kierownik odpowiedzialny za rehabilitację w Zarządzie Głównym PZN. - Była nastawiona na służbę środowisku niewidomych, to jej zadanie naczelne, któremu była wierna do końca pracy w ZSN-ie. Mimo częstych nieporozumień na szczytach tych organizacji, na jej życzliwość mogłem zawsze liczyć. Niezwykle pomogła nam w zatrudnianiu niewidomych".

Podobne świadectwo złożyła Elżbieta Myśliborska, przez blisko osiem lat pracująca w dziale kierowanym przez Halinę Adamowicz. "Pani Adamowicz była szefem niezwykłym. Swych pracowników traktowała po partnersku. Czuliśmy się bezpieczni. Wiedzieliśmy, że gdy zajdzie tego potrzeba, weźmie nas w obronę, a zarazem była wymagająca. Niewidomych traktowała na równi z widzącymi i nigdy nasza problematyka nie stanowiła dla niej okazji do awansu lub jakichkolwiek wyróżnień. Ona chciała po prostu służyć niewidomym".

W mojej pamięci pani Halina zachowała się, jako osoba o ogromnej kulturze wewnętrznej, oczytana humanistka, kompetentna w sprawach zawodowych i otwarta na drugiego człowieka. Pozostała wierna poglądom Jerzego Brauna. Z jego żoną Hanną Agnieszką (1900-1980 r.) przyjaźniła się aż do jej śmierci.  Była osobą głęboko wierzącą. Z filozofów chrześcijańskich przedkładała św. Augustyna nad św. Tomasza. Cieszyła się, że jego myśl filozoficzna znów pasjonuje ludzi Kościoła.

Po osiągnięciu 60 roku życia z dniem 30 kwietnia 1973 r. przeszła na emeryturę. Z tej okazji niewidomi spółdzielcy urządzili jej uroczyste pożegnanie. Przybyli na nie prezesi z różnych stron Polski. Jako emerytka często kontaktowała się ze Związkiem Spółdzielni Niewidomych. Gdy w 1980 r. wybuchła "Solidarność", z miejsca przystąpiła do tego Związku. Boleśnie przeżyła stan wojenny. W latach dziewięćdziesiątych cieszyła się demokratyzacją życia społeczno-politycznego. Martwiły ją rodzące się na tej nowej drodze trudności. Do końca życia zachowała pełną przytomność umysłu.

Na zakończenie warto jeszcze wspomnieć, że ojciec Haliny Adamowicz, inż. Kazimierz Domański w latach pięćdziesiątych zaczął tracić wzrok. W 1961 r. w wyniku tragicznego wypadku, zginął pod kołami warszawskiego tramwaju. Matka Antonina przeżyła męża jeszcze o 10 lat. Pani Adamowicz obydwie te śmierci odczuła bardzo boleśnie, chociaż na zewnątrz nie okazywała tego.

Pogrzeb mgr Haliny Adamowicz odbył się 12 grudnia 2000 r. Mszę św. celebrował ks. Aleksander Seniuk - dyrektor Archiwum Archidiecezji Warszawskiej. W pogrzebie uczestniczyły delegacje organizacji kombatanckich. Nad grobem przemówiła jedna ze współwięźniarek z Fordonu. Halina Adamowicz pochowana została w grobie rodzinnym, obok rodziców na Cmentarzu Powązkowskim.

Droga Pani Halino, pragnę w imieniu nas wszystkich niewidomych gorąco Ci podziękować za to, że byłaś wśród nas, że umiałaś z troską pochylić się nad każdą biedą, że uczyłaś nas, jak można przebaczać doznane krzywdy, jak z uśmiechem iść przez życie.

P2-2001