Biografia prasowa

 

Andrzej Andraszewski

Pianista i nauczyciel muzyki

 

Trudno opowiadać o sobie

(o działalności muzycznej Andrzeja Andraszewskiego)

oprac. Helena Jakubowska  

 

W miejscowości Kwiejce Nowe położonej pośród Puszczy Noteckiej stoi niewielki dom, którego pilnują trzy sympatyczne labradory przybyłe z Czech. Mieszka tu wraz z żoną i córką niewidomy muzyk - wybitny pianista i pedagog, o którym w latach osiemdziesiątych pisano w prasie czeskiej i polskiej w samych superlatywach. To fakt, że wielu dzisiejszych muzyków ma mu sporo do zawdzięczenia jako dobremu, zaangażowanemu w swą pracę nauczycielowi. W tym roku Andrzej Andraszewski kończy 60 lat i z tej okazji poprosiliśmy go, aby opowiedział o sobie Czytelnikom "Magazynu". Nagrał swą opowieść na kasecie magnetofonowej. Z oszczędnych słów trzeba się raczej domyślać sukcesów i dużego wkładu pracy, jaką zostały okupione. O osiągnięciach Andrzeja Andraszewskiego świadczą jednak wycinki z prasy i kopie dyplomów, które nam dostarczył. To z nich dowiadujemy się, że koncertował w różnych krajach, że nagrywał dla czeskiego i polskiego radia i telewizji, że jest laureatem konkursu im. Ludwika van Beethovena w Hradcu, a także dwóch konkursów interpretacyjnych w Brnie. Pan Andrzej przysłał nam też domowe nagranie kilku utworów we własnym wykonaniu. Spisuję jego opowieść przy dźwiękach mazurka cis-moll Chopina i polki Smetany, które brzmią bardzo pięknie. Chciałabym, żeby coś z tej muzyki przeniknęło do poniższego opowiadania.

"Wzrok mój się pogarszał i z trudem przebrnąłem przez IV klasę szkoły podstawowej w Szreniawie. Rodzice byli zmuszeni podjąć trudną dla nich decyzję o umieszczeniu mnie w szkole dla niewidomych. Znalazłem się więc w Owińskach. Tutaj zacząłem się uczyć brajla i gry na fortepianie. Moim nauczycielem muzyki był Leon Gronek, pedagog stanowczy, twardy, który nie okazywał zazwyczaj swoich uczuć. Jednak gdy po latach odwiedzałem go, już jako emeryta, bardzo się cieszył. Wspominam też ciepło panią Wyszyńską, wicedyrektor szkoły, która pozwalała mi ćwiczyć do godz. 22.30, kiedy już wszyscy spali.

Pierwszy fortepian kupiła mi babcia za swoje z trudem uciułane oszczędności. Był to instrument z wiedeńską mechaniką, który stale się psuł, a ja stale go musiałem poprawiać.

Oprócz obowiązkowych materiałów w szkole czytałem "Magazyn Muzyczny" i chyba właśnie w nim napotkałem krótki artykuł o szkole muzycznej dla niewidomych w Pradze. Od tej pory wyjazd do Pragi stał się moim skrytym marzeniem. Coraz bardziej przykładałem się więc do gry na fortepianie.  

Po ukończeniu szkoły podstawowej, a potem zawodowej strojenia fortepianów (pamiętam, że częściej niż na warsztatach zawodowych spędzałem czas przy fortepianie) zdałem egzaminy do średniej szkoły muzycznej w Poznaniu. Otrzymałem stypendium z ministerstwa kultury i we wrześniu 1962 r. udałem się do wymarzonej Pragi.

Praga jest piękna, pełna historycznych pamiątek, a konserwatorium dla młodzieży z wadami wzroku leży tuż obok parku Kampa na Małej Stranie nad Wełtawą. Szkoła ta jest ewenementem na skalę europejska, a może nawet światową, gdyż przeznaczona jest dla młodzieży z wadami wzroku. Nauka w konserwatorium trwa 7 lat, gdy tymczasem w zwykłych konserwatoriach - 6 lat. Każdy studiuje dwa instrumenty. Moim drugim instrumentem, oprócz fortepianu, był puzon. Program obejmuje także przedmioty teoretyczne: harmonię, historię muzyki, formy muzyczne, kontrapunkt i przedmioty ogólne, w tym język czeski. Po V roku zdaje się maturę, po czym w dwuletnim studium dochodzi metodyka i pedagogika. Na zakończenie szkoły każdy absolwent gra recital - najlepsi grają koncert z orkiestra. Dyplom daje pełne kwalifikacje nauczyciela muzyki w szkołach muzycznych I stopnia.  

Długoletnim dyrektorem konserwatorium praskiego był dr Jan Drtina. To dzięki niemu zakład Dejla przekształcono najpierw w średnią szkołę muzyczną, a potem w konserwatorium. Wiele zawdzięczam dr. Jaromirowi Krzizowi, który uczył mnie gry na fortepianie. Był on krytykiem muzycznym i dzięki temu uczniowie konserwatorium mieli kontakty z muzykami z całego świata. Po koncertach artyści zatrzymywali się u nas. Przychodzili do klas i rozmawiali z nami. Pamiętam, że byliśmy na próbie Artura Rubinsteina z orkiestrą symfoniczną. Grali bardzo trudny koncert B- dur Brahmsa i nagle 85-letni wówczas Rubinstein w czerwonym swetrze wyskoczył zza fortepianu i zaczął sam dyrygować. Okazało się, że tempo, które zaproponował świetny skądinąd dyrygent Vaclav Neumann, było dla Rubinsteina za wolne. Te bezpośrednie kontakty z wybitnymi muzykami miały bez wątpienia wpływ na moje życie muzyczne i osobiste.  

Konserwatorium ukończyłem z wyróżnieniem. Ożeniłem się z dziewczyną z Brna i tam się przeprowadziłem. Przez dwa lata uczyłem w szkole w małej miejscowości pod Brnem, a potem dzięki wygranemu konkursowi dostałem się do renomowanej szkoły w samym Brnie. Następnie studiowałem w akademii brneńskiej im. Leosza Janaczka, a po jej ukończeniu zostałem zatrudniony na uczelni. Moimi profesorami w akademii byli prof. Zdenek Kozina, a następnie prof. Otokar Vondrovic, zasłużony artysta, który był równocześnie okulistą i miał dobre podejście do mnie jako niewidomego.

W Czechach (ówczesnej Czechosłowacji) nauczałem do roku 1988, a potem zapragnąłem wrócić do Polski. W latach 1993-2001 pracowałem w średniej szkole muzycznej w Poznaniu. To tam miałem jedyną w mojej nauczycielskiej karierze niewidomą uczennicę. Była nią Karolina Perdek, bardzo utalentowana dziewczyna, która potem przeniosła się na wydział wokalny. Poza tym wszyscy moi uczniowie - a miałem ich wielu - byli widzący.  

Nauczanie młodzieży widzącej przez niewidomego nie jest tak trudne, jakby się mogło wydawać. Uczeń ma przed sobą nuty, a więc może śledzić na bieżąco zapis. Nauczyciel oczywiście musi znać utwór, ale jest poza tym wiele ważnych problemów, którymi powinien się zajmować. Są sprawy, których nie da się uchwycić słowem: atmosfera na lekcjach, stosunek miedzy uczniem i pedagogiem, praca nad interpretacja - jest to ciągłe poszukiwanie. To, co wczoraj zostało powiedziane, dzisiaj może być już nieaktualne. Na podstawie zapisu nutowego, nagrań, doświadczenia muzycznego i zdolności ucznia trzeba wytworzyć sobie obraz utworu. Potem odpowiednim ruchem ręki, ciała trzeba zagrać pewien odcinek. Ruch ręki powinien być łagodny, elastyczny. Musimy mieć przyjemne uczucie. Potem zabrzmi dźwięk, fraza, część utworu. Ten dźwięk ma być przyjemny dla ucha, musi ładnie brzmieć. Odcinki składamy w większe części aż do całego utworu. Każda fraza ma swoja logikę, gdzieś dąży, przychodzi następna fraza itd. Pedagog za pomocą gry, słowa, najrozmaitszych porównań wspólnie z uczniem wytwarza interpretację. Najczęściej przeszkodą bywa technika i wtedy trzeba znaleźć przyczynę. Jest nią często brak koordynacji ruchów. Mylne jest twierdzenie, że na fortepianie gra się palcami. Gra się całym ciałem, zatem koordynacja ruchów jest bardzo istotna. Grę zaczyna mózg i duże mięśnie w ramionach, palce przychodzą na końcu. Nauczyciele widzący kontrolują technikę wzrokiem. Nauczyciel niewidomy kontroluje wszystko dotykiem i z doświadczenia mogę powiedzieć, że dotykiem da się lepiej kontrolować, lepiej prowokować ucznia do uwolnionej gry. Bardzo dobry wpływ na technikę mają różne prace manualne, które poprawiają zręczność i płynność ruchów. Nauczyciel musi stwierdzić, jaką drogą należy zlikwidować trudności techniczne - usztywnioną rękę, palce. Te drogi bywają różne i każdy uczeń potrzebuje czegoś innego. Po upływie kilku dni sytuację trzeba znowu zdiagnozować i znowu uczeń może potrzebować czegoś innego. To jest ciąg poszukiwań."

Który to już raz słucham mazurka i przypominam sobie słowa: "Dźwięk ma być przyjemny... Musimy mieć przyjemne uczucie... Każda fraza gdzieś dąży..." Słyszę to wszystko w jego grze i myślę, że jeszcze nie pora była Andrzejowi Andraszewskiemu schodzić z muzycznej sceny. Przecież ktoś taki jak on mógłby wiele cennych, praktycznych rad przekazać młodym niewidomym, którzy uczą się gry na fortepianie. Można by przecież pomyśleć o zorganizowaniu warsztatów w Laskach albo w Centrum Kultury PZN. Marzy mi się też spotkanie Czytelników, na którym Andrzej Andraszewski i inni nasi artyści mogliby dać wspaniały koncert.

Nowy Magazyn Muzyczny 10-2004