Odnajdywać siebie  

         

W sanatorium położonym w jednej z malowniczych wsi wielkopolskich, otoczonej lasami, poznałam bardzo ciekawego człowieka - Antoniego Dobrowolskiego, niewidomego przebywającego tam wraz z małżonką na leczeniu. Atmosfera ciszy i spokoju, wspaniała przyroda - lasy, jeziora, pachnące słońcem łąki - przyciągały każdego, kto jest wrażliwy na piękno. Często można było więc spotkać pana Antoniego, siedzącego nad jeziorem, cierpliwie czekającego na efekty wędkarskich zabiegów. Niekiedy nawet zdarzało mu się coś złowić. Nie to było jednak istotne. Zakochany w naturze, odczuwający jej piękno, chłonął każdym nerwem słuchu otaczający go świat. Doskonale znał śpiewy różnych ptaków, odróżniał je po głosie. Czasami nagrywał te wspaniałe ptasie koncerty na taśmę magnetofonową, a odtwarzanie ich w ciemne, mroczne i mroźne zimowe wieczory, już w mieście, dawało możliwości przeniesienia się wyobraźnią w raj utraconego letniego szczęścia.   

Nie zawsze jednak pogoda dopisywała. Przychodziły dni szarugi, słoty, nużyły rozmowy ze znajomymi, nie miało się również ochoty na czytanie książek czy słuchanie radia. W takim to czasie pan Dobrowolski spotykał pacjenta rzeźbiącego w korze. Fascynacja nową możliwością poznania świata przez dotyk była tak silna, że spowodowała chęć sprawdzenia siebie w rzeźbie, tym bardziej, że już w dzieciństwie kozik, kora, drewno, modelowanie pewnych form nie było panu Antoniemu obce. Nastały chwile gorączkowego poszukiwania odpowiedniego materiału i samodzielne próby rzeźby.   

Początki były trudne. Oporna kora nie chciała przybierać kształtów, jakie nakreślała wyobraźnia. Nożyk też nie był odpowiednim narzędziem. Upór, siła woli, imaginacja, chęć dorównania innym, a przede wszystkim talent - zwyciężyły. Z mrocznego kawałka materii zaczęły powstawać zrazu nieudolne, później coraz doskonalsze kształty. Mimo zachwytu otoczenia pan Antoni nie był w pełni zadowolony. Rzeźby były zbyt płaskie, z daleka uchodzić mogły za kawałek drewna powykręcanego przez naturę, nie ukształtowanego ręką ludzką. Wsłuchiwał się zatem w uwagi krytyczne, pogłębiał bruzdy kory, akcentując wypukłości. Teraz twarze były już widoczne z daleka, oczy przykryte wypukłymi powiekami nadawały im wyraz tajemniczości. Każda rzeźba była inna, a przybywało ich nieustannie, stawały się coraz piękniejsze.   

W wielkim zainteresowaniem obserwowałam jego postępy i osiągnięcia w nowej, fascynującej i absorbującej go całymi dniami pracy. Między państwem Dobrowolskimi a mną nawiązała się nić serdecznej przyjaźni. Żona pana Antoniego, wspaniały, dobry człowiek, mimo nienajlepszego zdrowia, starała się zawsze mu pomagać, służyć radą i zachętą, stała się jego najwierniejszym przyjacielem.  Postanowiłam również pomagać im w miarę moich skromnych możliwości. Intrygowała mnie miłość, bo jak to inaczej nazwać, którą pan Antoni otaczał swoje rzeźby. Zdarzało się, że wśród najciekawszej rozmowy lub gry towarzyskiej, Antoś (mówiliśmy już sobie po imieniu) wstawał, podchodził do rzeźb, dotykał, muskał koniuszkami palców ich powierzchnię, pieścił je, ożywiał, przemieszczał z miejsca na miejsce, nie mogąc nacieszyć się ich istnieniem. Nie chciał się ich pozbywać. Czasami tylko podarował którąś z nich jednemu ze swych licznych przyjaciół, odwiedzających tak bardzo gościnny i dla wszystkich otwarty dom, pełen pogody, życzliwości i wesołości. Atmosfera przyjaźni towarzyszyła też państwu Dobrowolskim wszędzie, gdziekolwiek się znajdowali.  Nie tylko w sympatycznym zaciszu mieszkania, ale i tu, w sanatorium, wytwarzali wokół siebie pogodny nastrój, oddziałujący na wszystkich kuracjuszy - i tych z niedomaganiami, i tych z troskami i stresami.   

Pracy związanej z końcowym efektem rzeźby było zawsze sporo. Maski należało dokładnie wygładzić, oczyścić, pokryć bezbarwnym lakierem. Zajmowała się tym pani Dobrowolska. Rzeźb zaczęło przybywać. Obwieszone ściany mieszkania państwa Dobrowolskich stwarzały fantastyczną scenerię niezwykłej  tajemniczości, galerii osobliwych kształtów i niecodzienności. A dlaczego nie można by tego wszystkiego pokazać publiczności?  

Tak się zaczął triumfalny pochód masek poprzez różne ośrodki kulturalne. W lutym 1974 roku klub „Mozaika” zainaugurował publiczne wystawy, cieszące się do dnia dzisiejszego ogromnym powodzeniem. Po miesięcznej ekspozycji w „Mozaice” rzeźby przeszły do Domu Drukarza. Pierwszy krok został zrobiony. Maskami niewidomego artysty zaczęły interesować się różne zakłady pracy i organizacje społeczne. Posypały się propozycje, za nimi wystawy w klubie Cegielskiego, w klubie osiedlowym „Komar” na Dębcu, w klubie PKS „Łowiczanka”. O tym, że wystawy te spełniały swą rolę kulturalną i cieszyły się ogromnym zainteresowaniem publiczności, świadczyć mogą wpisy do kroniki prowadzonej przez pana Dobrowolskiego, oceny pochwalne, pełne podziwu, zachęcające do dalszej pracy.   

Krąg zainteresowań poszerza się. Toruń, stare miasto uniwersyteckie, z inicjatywy Wandy Szuman organizuje spotkanie rzeźbiarza z profesorami i studentami uniwersytetu. Nie zabrakło oczywiście ekspozycji jego rzeźb. Prasa, radio, telewizja przeprowadza wywiady, ukazują się artykuły pełne entuzjazmu dla talentu niewidomego artysty. Nie satysfakcjonuje to jednak Antoniego Dobrowolskiego, chciałby bowiem usłyszeć uwagi krytyczne, pozwalające mu dogłębnie poznać prawdę o jego rzeźbie. Częste wystawy dają mu możność kontaktu z publicznością, konfrontacji różnych gustów i upodobań. Większość masek powstaje w skupieniu, w ciszy nocnej - wtedy wyzwala się improwizacyjna wizja tworzenia.  

Liczne ekspozycje krajowe nie wyczerpują wystawiennictwa rzeźb pana Dobrowolskiego. Jego twórczością zainteresowali się zagraniczni badacze folkloru polskiego. W polonijnych ośrodkach we Francji zorganizowano kilka jego wystaw. Antoni Dobrowolski najchętniej kontaktuje się z młodzieżą, której chłonny umysł, wrażliwy na piękno, bardzo silnie reaguje na otaczający ją świat. Rzeźb pana Dobrowolskiego nie zabrakło i na Jarmarku Świętojańskim w Poznaniu, którego jest stałym uczestnikiem. Chętnych na posiadanie jego masek jest bardzo wielu, a wśród nich obcokrajowcy, zainteresowani tym twórczym fenomenem. Najlepszą wizytówką dotychczasowych osiągnięć artystycznych Antoniego Dobrowolskiego niech będzie nagroda - pierwsze miejsce z wyróżnieniem na ogólnopolskim przeglądzie dorobku artystycznego niewidomych w Bielsku - Białej w 1979 roku.   

Wprawdzie pan Dobrowolski przeszedł już na emeryturę, nie pracuje zawodowo, lecz ciągły niepokój i ruchliwość nie pozwalają mu spocząć biernie. Stała aktywność, zagłębianie się w różne problemy życia, chęć umotywowania siebie poprzez działanie, stwarzanie atmosfery akceptacji przez otocznie, to cechy żywotności, które imponują. Tę swoistą wiedzę o życiu aktywnym przekazuje młodym odbiorcom swej pracy w dyskusjach i rozmowach, nie wiedząc nawet o tym, że przekazuje im prawdę o człowieku, który nauczył się zwyciężać samego siebie.   

       Pochodnia  Lipiec 1980