To był pasjonat

                  Iwona Różewicz

"Non omnis moriar" - czytamy nieraz  na nagrobkach i prawie zawsze jest to nasze ukryte życzenie. Nie chcemy odchodzić bez śladu. Są przecież ludzie, niekoniecznie z tych wielkich, przechodzących do historii, którzy zostawiają po sobie ślady głębsze, trwalsze, znaczące dla kręgu, w którym żyli i działali. Takim człowiekiem był Andrzej Adamczyk - jeden z  wybitnych działaczy środowiska niewidomych.

26 listopada mija 5 lat od Jego śmierci. Warto przypomnieć sylwetkę tego niezwykłego człowieka. Cztery lata temu "Pochodnia" w numerze 11-12/1990 i 1/1991 zamieściła obszerny szkic biograficzny o Andrzeju Adamczyku pióra  Władysława Gołąba i tam odsyłamy Czytelników bliżej zainteresowanych. Nie wszyscy jednak artykuł czytali, nie wszyscy pamiętają, więc przypomnijmy kilka ważniejszych szczegółów biograficznych, dotyczących "Dyrektora Lasek".

Dr Andrzej Adamczyk (ur. w 1936 r ) był wychowankiem Lasek - wzrok stracił jako ośmioletni chłopiec na skutek zaprószenia oczu przy wybuchu niewypału. W Laskach ukończył zasadniczą szkołę zawodową z dyplomem mistrza dziewiarskiego. Pracując jako dziewiarz, m.in. w Spółdzielni Pracy Rękodzieła Artystycznego "Nowa Praca Niewidomych", której był współzałożycielem, zrobił maturę w wieczorowym liceum ogólnokształcącym. Podjął i ukończył studia na Wydziale Matematyczno-Fizycznym Uniwersytetu Warszawskiego. W 1969 r został zatrudniony w Instytucie Badań Jądrowych w VII Zakładzie Teorii Jądra  Atomowego, gdzie doszedł do stanowiska starszego asystenta. Obronił pracę doktorską.

Od połowy lat siedemdziesiątych zaczyna się nowy rozdział w życiu Andrzeja Adamczyka. Będąc jeszcze pracownikiem IBJ, zaczął pracować jako nauczyciel fizyki w Laskach. Niedługo potem został powołany na stanowisko dyrektora szkół zawodowych. Rozstał się z IBJ i w roku 1981 objął stanowisko dyrektora Ośrodka Szkolno-Wychowawczego im. Róży Czackiej w Zakładzie w Laskach i na tym stanowisku pozostawał do śmierci.

Działał także w strukturach Polskiego  Związku Niewidomych. Przez wiele lat był przewodniczącym Rady Naukowej PZN, a w latach 1981-88 - wiceprzewodniczącym Zarządu Głównego PZN. Współpracował, z ramienia PZN, ze Światową Unią Niewidomych. Zajmował się adaptacją podręczników szkolnych dla dzieci niewidomych, pozostawił wiele publikacji popularnonaukowych, między innymi dotyczących metod i technik szkolenia niewidomych programistów.

Jakim pozostał w pamięci współpracowników i przyjaciół?

Andrzej Skóra - prezes zarządu Środowiskowej Spółdzielni Mieszkaniowej Niewidomych:

"To był pasjonat. Gdy zainteresował się jakąś ideą, jakąś sprawą, oddawał się im bez reszty. Pracował po 14, 16 godzin na dobę. Musiał wszystko sprawdzić, zgłębić do końca. Dużo wymagał od siebie i innych i to budowało Jego autorytet. Był człowiekiem wybitnie uzdolnionym, zarówno w kierunku nauk ścisłych, jak i humanistycznych".

Kazimierz Lemańczyk - prezes Spółdzielni "Nowa Praca Niewidomych":

"Był nieprzeciętnie zdolny intelektualnie (miał bardzo ścisły, matematyczny umysł) i manualnie (wszystkie tego rodzaju prace wychodziły mu bardzo dobrze). Już jako młody człowiek był bardzo dojrzały, odpowiedzialny, może nawet zbyt poważny. Jego bystrość i lotność dobrze charakteryzuje wypowiedź jednego z kolegów: "ten Andrzej okropnie mnie denerwuje. Gdy się zbieramy, aby coś omówić, to zanim ja pomyślę, on już powie, i co najgorsze, ma rację".

Stanisław Kozyra - zastępca prezesa do spraw technicznych w "Nowej Pracy Niewidomych", kolega z ławki szkolnej Andrzeja Adamczyka:

"Była to natura trochę buntownicza. Kiedyś zbuntowaliśmy się w warsztacie dziewiarskim, nie chcąc wykonywać mechanicznych prac. Zainicjował całą sprawę właśnie Andrzej. Pierwszą reakcją ze strony wychowawców był szok, ale później, dzięki panu Ruszczycowi, okazało się, że bunt był jednak uzasadniony. Andrzej był trochę ryzykantem. Robił różne rzeczy, chcąc popisać się swoją sprawnością, zwłaszcza wobec dziewcząt - na przykład skakał z pierwszego piętra albo wskakiwał z ławki na stół..."     

Andrzej Adamczyk był pierwszym niewidomym dyrektorem ośrodka w Laskach. Choć początkowo budziło to sporo wątpliwości, szybko się jednak rozwiały.

"Rozmawiając z nim nie odnosiło się wrażenia, że mówi się z człowiekiem niewidomym" - wspomina obecny dyrektor ośrodka w Laskach Piotr Grocholski, widzący, w czasach Andrzeja Adamczyka jego zastępca. - "Robił na mnie wrażenie człowieka silnego, sprawiała to jego wiedza, kompetencja, to że wiedział czego chce w życiu. W kontaktach pedagogicznych wyróżniał się głęboką wiedzą o problemach niewidomych, rozumieniem ich potrzeb".

Wiele osób zadawało sobie pytanie, dlaczego dr Adamczyk, zdolny i zamiłowany fizyk, zrezygnował z pracy naukowej na rzecz Lasek? Czy dlatego, że w pewnym momencie stwierdził, że przekroczenie osiągniętego pułapu i dalsza kariera naukowa wymagałyby nakładów pracy nieproporcjonalnych do efektów, czy była to miłość do niewidomych dzieci i chęć służenia im? Sam zawdzięczał Laskom bardzo wiele, właśnie tu zaakceptował swoje inwalidztwo i nauczył się z nim żyć. Był zresztą typem przywódczym, co zgodnie stwierdzają ludzie, którzy w nim współpracowali, a właśnie stanowisko dyrektora ośrodka umożliwiało wykazanie się inicjatywą i talentem organizacyjnym. Nie sposób  na te pytania odpowiedzieć, pewne jest to, że skoro podjął taką decyzję, sprawy niewidomych dzieci stały się Jego największą pasją.

"Wiele razy obserwowałem - mówi dyrektor Grocholski - jego niezwykle osobisty stosunek do dzieci. Kiedy na przykład przychodziły do niego z życzeniami, przytulał je, jakby chciał je przekonać, że w Laskach jest tylko dla nich".

"I dzieci to wyczuwały, lgnęły do niego, a on miękł jak gąbka" - dodaje Bolesław Jońca - dyrektor Podstawowej Szkoły Specjalnej w Laskach.

Dr Adamczyk wniósł ogromny wkład w rozwój i doskonalenie ośrodka. Zorganizował zespół inżynierów, który opracowywał i wytwarzał pomoce tyflologiczne, ułatwiające życie niewidomym. Z jego inicjatywy powstało technikum masażu leczniczego, zaczął wprowadzać komputeryzację. Bardzo leżał mu na sercu los dzieci najbardziej skrzywdzonych - niewidomych z dodatkowymi odchyleniami - to przy jego współudziale powstał dom dla takich dzieci na Saskiej Kępie. A dla współpracowników... "Jego szorstkość była pozorna - wspomina Bolesław Jońca. - Jako szef miał jedną wielką zaletę: umiał fachowo zrugać, jak również coś dobrego, miłego powiedzieć. Był bardzo wrażliwy na biedę."

"Był to człowiek niezwykle rzetelny, uczciwy, pracowity, dociekliwy. Stawiał sprawy zasadniczo, nieraz przez to trudny w dyskusji, ale bardzo konsekwentny" - mówi mecenas Władysław Gołąb - prezes Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi. - "Niektórzy czuli się tak jakby po nich przejechał walec, bo Andrzej  był bardzo ścisły, można rzec matematyczny. Ja w takich sytuacjach nie dawałem się zwalcować. Mówiłem: nie zgadzam się z tym, ale to Pan bierze odpowiedzialność, zaś skutki moim zdaniem będą takie a takie. I on na drugi dzień przychodził do mnie, mówiąc: - przemyślałem i zmieniłem zdanie. Bo jego można było przekonać, jeśli wysunęło się przekonujące argumenty, zaś on sam umiał przekonywać znakomicie, czego niejednokrotnie doświadczyłem".

Ten wrażliwy, o szerokich zainteresowaniach, lubiący muzykę poważną i literaturę człowiek, był niezwykle pryncypialny, zasadniczy. nie był dyplomatą - szedł jak czuł, że miał rację. Był bezkompromisowy i nie bawił się w żadne kombinacje. Za taką postawę płaci się wysoką cenę i zapłacił. Nie udało mu się w ten sposób działać w Zarządzie Głównym PZN, było to zbyt trudne dla różnych osób. Złożył rezygnację, co wielu jego współpracowników odczuło jako stratę, zaś on sam jako niesprawiedliwość ze strony tych, których uważał za przyjaciół, a takimi się nie okazali. Ta gorycz towarzyszyła jego trudnemu umieraniu na chorobę nowotworową. Swój los znosił mężnie, w czym dopomogła mu głęboka wiara. "...Zrozumiałem - zwierzał się jednej z osób - że za moją wierność Bóg mnie tak kocha, że zsyła na mnie niemoc, odjęcie mowy i paraliż. Wtedy zacząłem wielbić Boga i nagle doznałem tak głębokiego szczęścia, doświadczyłem tak wielkiej miłości Chrystusa... Czułem, że ona mnie ogarnia i w tej ogarniającej mnie miłości była także miłość tych wszystkich ludzi, którzy mnie w życiu kochali. Wtedy zrozumiałem przeżycia mistyków.

Ludzie, którzy go znali i kochali, grono jego przyjaciół chce, aby wartości, którymi dr Adamczyk się odznaczał, jego postawa, choć tak niełatwa, znajdowały kontynuatorów, Jest on przecież, używając nieco staromodnego określenia, wzorem do naśladowania dla młodzieży. Dlatego postanowili utworzyć fundusz Jego imienia z przeznaczeniem na stypendium i nagrody dla tych uczniów z Lasek, którzy odznaczają się podobnymi jak Andrzej Adamczyk cechami charakteru - upartym dążeniem do zdobycia wiedzy, samodzielnością, uczciwością i bezkompromisowością. Wydrukowano już cegiełki o różnej wartości. Są one rozprowadzane wśród kolegów, współpracowników i przyjaciół dr. Adamczyka. Tym, którzy chcieliby się do tej inicjatywy przyłączyć, podajemy informację, gdzie można zadeklarować uczestnictwo w funduszu: Bolesław Jońca, Laski Warszawskie, tel. 722-70-04 lub 08 i 09 oraz dom: 663-59-77.

pochodnia  listopad 1994